środa, 1 kwietnia 2015

Kocimiętka

Każdy ma prawo decydowania o własnym losie, wybierania właściwych ścieżek, wymazywania ze swojej przeszłości upokarzających momentów i kroczenia dumnie ku przyszłości. Prawo każdy ma, ale wiadomo jak to z nim jest. Pieniądze są ponad nim, a przepisów przestrzegają tylko biedni, aby komuś nie podpaść. W tych czasach niezwykle łatwo jest stracić głowę. Dla kobiety i od miecza. A historię piszą tylko zwycięzcy. 
Ona od małego była pomyłką. Zwykłym błędem. Wpadką prostej mieszczanki i zamożnego szlachcica, którzy wypili parę kieliszków za dużo i poszli ze sobą do łóżka. Przeżyli upojną noc, ale jej owoc był znacznie bardziej uciążliwy i ściągał zbyt wiele kłopotów. O upierdliwości już nie wspominając, bo matka, której Mara imienia nawet nie pamięta, próbowała najróżniejszych sposobów, żeby pozbyć się tej "zarazy". Żaden nie poskutkował. Wydała ją na świat, traktując ją przedmiotowo. Nie miała nawet imienia, zawsze była "dzieckiem", "urwisem", "kłopotem". Niechciana, nieplanowana, traktowana jako kula u nogi. Kłopot, którego trzeba było się pozbyć. Z początku karmiona, tulona do snu, z roku na rok coraz chętniej wypychana na dwór, a drzwi zamykały się tuż za nią. Wchodziła oknem. Zostawiana sama w lesie, właziła na drzewa i darła się wniebogłosy, aż myśliwi ją usłyszeli i zabierali do domu. Zawsze znajdywała drogę, jakiś sposób, aby wrócić. Bo kochała. Bardzo. Ale po jakimś czasie zrozumiała, że miłość sprowadza jedynie ból i cierpienie. Że zbyt łatwo można umrzeć z miłości, dla miłości i przez miłość.
I w końcu stało się nieszczęście, z którego żywa uszła ona i grupka staruszek. Przeciwnicy jej ojca, którego tylko raz widziała na oczy, dowiedzieli się, że miał kiedyś kochankę, która ponoć zabrała mu coś cennego. Nikt nie wiedział, że chodziło o szansę na porządny ożenek. Ukryta Mara obserwowała, jak gwałcili kobiety, zabijali chłopów i palili wioskę. I nie wytrzymała. Wyszła z ukrycia, atakując jednego z oficerów widelcem, który wbiła mu w rękę. Tylko się z niej zaśmiali, ale ona obiecała zemstę. Wybuchli jeszcze głośniejszym śmiechem, mówiąc, że chętnie na nią poczekają w Darkmont.
Parę dni potem zalęgły się w wiosce trupojady, a Mara jak na dach weszła, tak nie schodziła. Przez osadę przejeżdżał wiedźmin, który powybijał potwory, wziął ze sobą dziewczynkę i przy okazji zgarnął porządną sumkę. O naukach w szkole kota nie było się nad czym rozwodzić. Każdy z każdym konkurował, ale nie mogła powiedzieć, że nie było w tym nutki przyjacielskiej rywalizacji. Próbę Traw przeszła bez większych trudności, a projekcje przeżyła ku zmartwieniu innych. Zwłaszcza ludzi z Darkmont. Opuściła An Skellig i stała się Zmorą. Plotek o tym jak to zrobiła, domyślań, przypuszczeń było tyle ile chmur na niebie, ale prawdziwą wersję znała tylko ona. I nie zamierzała z nikim się nią dzielić.
Dwadzieścia osiem lat upłynęło jej na ciągłej wędrówce, poznawaniu świata, przyjmowaniu zleceń, wplątywaniu się w liczne kłopoty i politykę. Wystawiała się na próby, testowała swoje umiejętności, poszukiwała przygód. Wiecznie w ruchu, wywołując respekt lub strach. Zależy na jaką wioskę trafiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz