sobota, 20 lutego 2016

There ain't no rest for the wicked


Marabelle z Ellander
Po wsiach wołają na nią:
ZMORA Z DARKMONT

Pamiętaj, aby dobrze się zachowywać, bo maniery to przecież podstawa. Zwłaszcza jak idziesz na tak dostojną uroczystość, Fabio. Powściągaj się i odpowiednio dobieraj słowa, wiesz jacy ci bogacze obrażalscy, nim się spostrzeżesz, a ześlą na ciebie zabójcę, bo im za długo na nos patrzyłeś. A więc nie kłam w żywe oczy królowi, nie wychędoż wszystkich dziewek na balu, zwłaszcza żon zamożnych szlachciców, nie obrażaj człowieka z wyższą pozycją od ciebie i nie wypij za dużo. Pojąłeś? To świetnie, zapamiętaj to... Słuchasz ty mnie? Nie chcesz przecież, żeby przyszła Zmora z Darkmont. Zasłużyłeś na dobrą zabawę, a wiesz co ona przynosi w prezencie. Kłopoty, nieszczęście i śmierć. Takich drobiazgów to my nie potrzebujemy, prawda, Fabio? A skoro już o tych Odmieńcach mowa, to zauważyłeś, że każdy z nich przypomina to zwierzę co ma na wisiorze? A ona jak ten czarny kot. Nie dość, że chodzi swoimi ścieżkami, to jeszcze sama je buduje. Kot by pomyślał! Oj, przejęzyczyłam się, K t o by pomyślał. Gdyby nie te jej kocie oczyska, to bym pomyśleć mogła, że oczy też czarne miała, jak jej dusza i serce. Bo ty wiesz czemu dostała to miano? Ponoć paręnaście lat temu całe Darkmont pomordowała. I to nie tak honorowo, tylko we śnie. No, jak te Zmory, prawda? Nie słyszałeś o tym mieście? Nie dziwię się, skoro wszystkich wymordowała to pewnie znikło z mapy. Ona to serca nie ma, jak te wszystkie wiedźmaki z tej Szkoły Kota. Słyszałam też, że przyjmuje zlecenia na ludzi, ale pyta się jeszcze z jakiej przyczyny. Jakby ją to w ogóle obchodziło! Ponoć to ona dobra w udawaniu. Spojrzy na ciebie tymi kocimi oczami, zamajta rzęsami, biust wyeksponuje, a potem wbije ci sztylet prosto w serducho. Albo i nie, kobieta zmienną jest, prawda? No nie patrz tak na mnie! Jej po prostu porządnego chłopa trzeba, który by ten jej charakterek poskromił. Mówisz, że ona sama prawie jak chłop? Przynajmniej jej pod spódnicę nie będziesz zaglądał, Fabio. Ona to intrygantka, spiskowiec, to ci nawet nie polecam. Co tak oczy wytrzeszczasz? Myślisz, że nie wiedziałam, że wychędożyłeś Hildę? Spokojnie, ja dobra żona jestem, znam twoje potrzeby, mężu. Dlatego chcę, abyś dziś dobrze się wyhulał. Ale jak zauważysz coś dziwnego, to od razu wracaj, dobrze? Powiedz, że wrócisz. Ale nie sam. Idziesz z Vidarem i Mieszkiem. We trzech zawsze raźniej i większe szanse. Chociaż jeśli na nią się natkniecie... Nie usłyszysz kiedy się zbliży, z której strony padnie cios. Ona to tak na paluszkach stąpa i kurewsko szybka jest. Szybciej wywija tymi swoimi mieczami niż ja karmię kury. Jeszcze cię Śmiechem zabije. No Śmiechem, tak nazwała ten swój miecz na ludzi, a na potwory ponoć ma Pazur. Fabio, masz tą bransoletę, poznam twoje ciało i pochowam. Bo wiesz co ona robi z ludźmi. Jak jej ktoś podpadł to sprawi, że będziesz cierpieć, ale twoich krzyków nikt nie usłyszy. Będziesz na jej łasce, a tego przecież nie chcesz. Już lepiej umrzeć. Zależy kto jej ile zapłaci za twoje cierpienia, może zabije łagodnie. Kto wie. No, ale my tu o śmierci, a zabawa czeka! To jeszcze raz, gdyby się pojawiła na balu kobieta z kocimi oczami, to co robisz? Uciekasz, świetnie! A dokąd, Fabio? Gdzie pieprz rośnie, niee, pomyliłeś wsie. Na naszej to przecie siężygron jest. Masz Vidara i Mieszka, oni ci pomogą. I pamiętaj, gdybyś błagał o śmierć to ze Zmory jest dumna, z nazywania ją Marą zadowolona, a za Bellę będziesz cierpieć.

–––– Czerwona Kropka –––– Kocimiętka –––– 
–––– Koty –––– Historie pisane pazurem ––––

------------
Kart pisać nie potrafię, zresztą widać po moich wypocinach. No, ale cóż, za dużo o Marze nie powiedziałam, miało być śmiesznie, mam nadzieję, że jest. Poznacie ją w wątkach c:
Odpisy zwykle średnie lub długie, dostosowuję się do autora i wolnego czasu. 
Szukamy Frenemies (najlepiej kogoś ze szkoły Wilka), współzawodnictwa z jakimś wiedźminem, przygód, zleceń, przyjaciół, z którymi można by się upić i robić śmieszne rzeczy i wielu, wielu innych. Jestem otwarta na propozycje!
FC: Chiara Ferragni
Tytuł wzięty z piosenki "Ain't no rest for the wicked" Cage the Elephant <3
Wątki: Karden, Kayla, Argon
Odpisy będą się opóźniać ze względu na nadchodzące egzaminy i prawie całodniową naukę. Wszystkich przepraszam! :C

29 komentarzy:

  1. [Witamy Zmorę! Miłej zabawy, nawet jeśli zabawę oznaczają lecące głowy niewinnych!]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Dziękuję za powitanie, z pewnością będziemy się dobrze bawić! :D ]

      Usuń
  2. [Hejoł :D Piosenka jest super i dawno jej nie słyszałam. Teraz pewnie będę jej słuchać w kółko. Fajna ta Twoja pannica. Widzę, że prawie wszyscy mieli trudne dzieciństwo lub byli niechciani xd A trupojady to paskudna sprawa... No, nic! Śpiewam sobie ciągle przez Ciebie xD]

    Vane

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jeśli ty nie umiesz pisać kart, to ja się lepiej schowam w jakimś kąciku i udam, że nie istnieję. Dzień dobry, Mara to niezwykle interesująca postać. Kobieta-kot, model 2.0. :D Zgłaszam się do jakiegoś wątku ze Zmorą, może nawet i jakieś przyjaznej relacji (w końcu Sigyn to takie miłe stworzenie!). Życzę Ci dobrej zabawy i wielu ofiar w wątkach i poza nimi!]

    SIGYN

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dobry wieczór! Absolutnie nie zgadzam się z tym, że nie umiesz pisać kart. Mnie taka forma bardzo się spodobała, a słowo "wiedźmak" rozbawiło do łez! Tak tu kocio, tak fajnie, tak przyjemnie, nawet jeśli Mara nie jest do końca przyjazną postacią. Powodzenia życzę i oby Mara poradziła w sobie tym skomplikowanym świecie, gdzie kobiety-wiedźminy są traktowane tak lekceważąco. :c]

    Ynys

    OdpowiedzUsuń
  5. [Obejrzyj! Bożeno obejrzyj! 3 sezon zaczyna się najlepiej, więc oglądaj! Imię Vane'owi zostało też z Black Sails, bo nie mogłam wymyślić nic lepszego xD Mimo że Zach nie jest moim ideałem mężczyzny to do roli wiedźmina nadaje się świetnie. Możliwe też że za jakiś czas wbiję z innym panem, ale to jeszcze muszę przemyśleć.
    Co do wątku jak najbardziej mi pasuje! Może jakaś wioska niedaleko miejsca zaginięć, gdzie ludzie opowiadaliby dziwne historie? Mogę zacząć, jeśli chcesz :) Ostrzegam tylko że moje odpisy mają koło 700 słó ;)]

    Vane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Najlepszy serial jaki widziałam! Naprawdę!
      Zapomniałam o powiązaniu... xD Hm no jakieś by było fajnie mieć tylko jakie? Mara ma jakiegoś mentora czy coś w te gusta? Albo starszego dobrego kumpla, którego Vane mógłby znać?]

      Usuń
    2. [Co do Wikingów - po obejrzeniu 2,5 sezonu serial mnie zwyczajnie znudził... Ale nie tylko mnie. Mój brat ma to samo xD Takie tam usprawiedliwienie. Ale 1szemu sezonowi oddaję - jest świetny!
      Haha Leif znajomek Vane'a xd Może być. Myślałam, żeby Vane np kiedyś 'odwiedził' go i potrzebował pomocy czy czegoś w jakiejś sprawie. Oczywiście Leif musiałby się pochwalić podopieczną i przez jakiś czas Vane obserwowałby jej trening. Takie tam dziwne powiązanie... xD]

      Usuń
  6. [No ja nie wiem, czy Heban nie czuje się urażony po tym, jak umieszczono go w zakładce o nazwie koty... Wiem, wiem, kocia koncpecja postaci (duży plus ode mnie - wielkiej kociary), ale no taki dumny wierzchowiec...
    W ogóle bardzo sympatyczna ta karta i kobieta ze zdjęcia o wiele bardziej mi się podoba od tej poprzedniej. I widelec <3 Od razu skojarzyło mi się z Arielką. W ogóle mam mnóstwo przedziwnych skojarzeń przy Twoich zakładkach. Wątek musi być koniecznie!
    W kolejkę? W kolejkę? Potrzeba medyka? Zapraszam o każdej porze dnia i... nocy, bo niestety nieszczęśnego Geralta nie widać na horyzoncie, ale kto wie. c: ]

    Shani

    OdpowiedzUsuń
  7. Trakt był słabo widoczny. Właściwie była to zarośnięta trawą ścieżka, ale nie potrzeba było wyczulonych zmysłów, by zobaczyć połamane gałązki w niektórych miejscach świadczące o jakimś ruchu. Jechał stale na zachód równolegle do linii wybrzeża, więc nie było szansy na przegapienie Spalonej Wioski. Po kilku godzinach znalazł też stare, rozkopane przez zwierzęta miejsca po ogniskach. Okrągłe, czarne plamy węgla i popiołu. Stare, ale wzdłuż tego strumienia biwakowano od czasu do czasu. Ogień palono tuż przy ścieżce, jakby podróżni bali się zagłębiać w las. Popasy były pospieszne. Znalazł srebrny, ozdobny kubek, okuty róg do picia, kilka kościanych guzików, przyzwoity mały toporek tkwiący w pniu zwalonego drzewa. Dwa razy trafił na niepogrzebane, rozwłóczone zwłoki. Raz na wyschniętego, leżącego przynajmniej od pół roku trupa, na którym ocalały poszarpane resztki ubrania i drewnianej tarczy, która spróchniała od wilgoci znad wody. Potem znowu były fragmenty starego, zbielałego szkieletu w nurcie strumienia. Obydwa nie miały głów. Vane rozglądał się, ale nie widział nic poza tysiącem szarych pni, ciągnących się w nieskończoność jak zielony całun.
    Wiedźmin poczuł jak jego płaszcz zaczyna mu ciążyć na ramionach, jednak nie miał zamiaru zawracać sobie tym głowy. Zrzucił go i przewiesił przez szyję Jardana, mając nadzieję, że niedaleko będzie w końcu ta wioska.
    Po południu doszedł go zapach dymu. Gdzieś płonęły ogniska, a gdzie ogień tam i ludzie. Po jakimś czasie usłyszał ujadanie psów i porykiwanie byd¬ła. Przynajmniej tak nazywał te owłosione krówska, które patrzyły na niego leniwie, żując trawy.
    Natrafił na wąwóz, za którym powinna znajdować się wioska. Końskie kopyta ślizgały się na mokrych kamieniach i korzeniach, jednak prawie dwumetrowy ogier zachował równowagę i ostrożnie zszedł z zrywu. Podgalopowanie na kolejne zbocze było już tylko przyjemnością. Gdy jeździec i jego wierzchowiec pokonali wąwóz, zobaczyli cel swojej wędrówki. Dwór, albo coś na jego kształt, stał na wzgórzu, przed nim widać było zakole rzeki, do której wpadał strumyk, który towarzyszył wiedźminowi od paru dni. Polana została wykarczowana, cała pokryta była pniami ściętych kiedyś drzew. Z miejsca, gdzie stał Jardan, widać było ‘mur’ zrobiony z naostrzonych, wbitych co najmniej na metr w ziemię, pali. Niedaleko bramy wjazdowej znajdowała się budka stróża, a po obu stronach wejścia małe, zadaszone wieżyczki obserwacyjne. Jak na tak oddalone od cywilizacji miejsce, mieli całkiem niezłą obronę. Jednak Vane wiedział, aż za dobrze przed czym mogli się chronić.
    Wiedźmin z łatwością dostrzegł ich twarze z tej odległości, pot spływający po zmęczonych, spracowanych skroniach, aż w końcu dziwny grymas, świadczący o zobaczeniu nieznajomego. Vane patrzył teraz na kobiecinę, która z krzykiem puścił niesione wiadro wody i zaczęła biec do wejścia do miasteczka. Wrzaski, szczekanie psów, odgłosy rogów wojennych… Wiedźmin pokręcił głową. A więc to jest to miejsce, do którego miał trafić.

    Vane
    [Nie wyszło długo, ale jak mówiłam - nie wiem czy Mara już tam jest czy dopiero będzie. I czy w ogóle będzie :D]

    OdpowiedzUsuń
  8. [W takim razie jesteś moim wielkim miszczem grafiki! W życiu bym się nie domyśliła, że coś kombinowałaś z tym zdjęciem :o Wyszło tak... naturalnie. Może tamta była mocniej pomalowana? Jakoś tak wydaje się, że to dwie różne kobiety.
    Shani mogłaby mieć problem, by ją przytargać ranną z samych pól aż do miasta. A raczej nie jeździ konno, tylko sobie spaceruje, zbierając ziółka. Ale mogłaby ją znaleźć i całkiem przypadkiem nieopodal chłopa pracowałby na swoim polu. Zagoniłaby biedaka do noszenia poszkodowanej. <3
    A później będą mogły sobie razem pogadać, posiedzieć w izbie Shani, jak już się biedaczka wybudzi ze śpiączki. Myślę, że dalej potoczyłoby się samo...
    Ok, rzuciłaś ładnym pomysłem, więc zacznę, ale nie wiem, pewnie dzisiaj w nocy lub dopiero jutro. c:]

    Shani

    OdpowiedzUsuń
  9. [A ja myślę, że właśnie na nielubieniu kiecek można by zbudować wątek. Co sądzisz o próbie sprawdzenia jakiegoś człowieka z wyższych sfer czy aby lykanem nie jest i wspólny znajomy odsyła Marę do L. aby ta wkręciła ją na jakiś bankiet. Więc będzie mierzenie, zakładanie i przerabianie, aby ładnie dało się broń schować, walczyć i jeszcze zjawiskowo wyglądać. Pełna konspira. ]

    Loreley

    OdpowiedzUsuń
  10. Shani była przebywała w Novigradzie od kilku tygodni. Głodna tutejszych nowinek medycznych, których było coraz więcej zwarzywszy na ostatnie konflikty polityczne, zawitała do tego miasta pełna nowego entuzjazmu. Oxenfurt zostawiła za sobą, w duchu wierząc, że pewnego dnia tam powróci. Tymczasem gdziekolwiek by się nie udała, zawsze znaleźli się potrzebujący i cierpiący ludzie. Była altruistką i nie mogła przechodzić obojętnie obok czyiś łez. Czasami więc niosła pomoc medyczną tym, którzy nie mieli pieniędzy ani produktów, którymi mogliby się jej odwdzięczyć. Jednak z czegoś musiała żyć. Powiesiła w karczmie ogłoszenie o świadczonych usługach medycznych oraz o możliwości zakupienia leczniczych maści i napojów ziołowych, w wytwarzaniu których się specjalizowała. Zaczęli się zjawiać pacjenci w tej niewielkiej izbie wynajętej po okazyjnej cenie od podstarzałego krasnoluda. Większość płaciła, niektórzy bardzo godziwie, ale i tak część środków przeznaczała na opatrywanie i leczenie tych najbiedniejszych. Mimo wszystko nie miała znanego imienia w tych stronach, a w dodatku była bardzo młoda. Niektórzy patrzyli dość nieufnie na lekarza kobietę, nie mówiąc już o dwudziestoparolatce i nawet dyplom Akademii Oxenfurckiej nie potrafił tego zmienić. Interes szedł więc przeciętnie. Duże miasto równało się dużej ilości medyków i jeszcze większej ilości pacjentów, ale najczęściej przychodzili do niej właśnie po ziołowe wytwory.
    Gromadziła więc mnóstwo ziół, które w szybkim tempie znikały, by później znaleźć się we flakonach w gotowej do sprzedaży formie. Tego dnia stary kredens zaczął wiać pustkami, więc udała się poza mury Novigradu zaopatrzona – jak zawsze – w swój sztylet. Najbardziej brakowało jej jednak roślin lubiących ciemne i wilgotne miejsca. Musiała więc udać się do jaskini, gdzie prawdopodobnie uda jej się odnaleźć upragnione szytnaćce i dużo zielonej pleśni. Jak dobrze, że udało jej się ostatnio kupić tanio na rynku lepsze buty. Nie wyobrażała sobie chodzić po grotach w swoich rozsypujących się sandałach. Weszła w las, póki jeszcze było dość jasno. Przy okazji zebrała trochę płatków białego mirtu i fioletowawej zimejki, które ostatnio bardzo szybko się zużywały.
    Zbliżając się do groty zdołała dostrzec coś podejrzanego. Czy to ktoś leżał pośród mchu? Zaczęła się powolutku skradać między drzewami, aby móc bezpiecznie podejść bliżej i zorientować się w sytuacji. Wychyliwszy głowę zza dębu, niemal przy samym skraju lasu, nieopodal ścieżki leżały zmasakrowane szczątki potwora, a przy jego głowie znajdowało się ciało. Szybko rozejrzała się jeszcze dookoła, nie będąc pewną czy w pobliżu nie znajdują się inne straszydła.
    Podbiegła do ofiary, klękając natychmiast na mchu. Sprawdziła puls i nasłuchiwała oddechu, aby później zacząć szukać ran. Noga była mocno pogruchotana, ale oprócz tego nie miała chyba większych obrażeń. Popatrzyła na łeb potwora. Był wyjątkowo jadowity. Mógł ją otruć. Trzeba było natychmiast podać antidotum. W pobliżu jednak nikogo nie było widać, a sama nie zaniesie jej do miasteczka. Chwyciła gałąź i ściągnęła z siebie chustę, w której zwykle chowała zioła. Usztywniła prowizorycznie kończynę, po czym wybiegła na ścieżkę, aby szukać pomocy. Widząc w oddali chłopa przewożącego siano, zaczęła machać rękami i go wołać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Brachu, tutaj leży ranna. Pomóż przewieźć ją do miasta, nim zabije ją trucizna – mówiła, mając nadzieję, że ten nie będzie miał nic przeciwko.
      Prosty chłop nie tylko czym prędzej ruszył do ofiary, ale i poważnie się przeraził. Shani już dawno odkryła, że proste chłopy mają największe serca. Ułożyli wspólnie dziewczynę na sianie i ruszyli do miasteczka.
      W domu Shani ułożyła ranną na posłaniu i zaczęła ściągać z niej te ciężkie ubrania. Wiedźmin. Tylko oni jak sępy łażą za potworami wbrew wszystkiemu. Całe to żelastwo ważyło całkiem dużo, a i nie pachniało zbyt przyjemnie takie zapaskudzone resztkami potwora. Dziewczyna musiała nieźle go poćwiartować, a i tak leżała teraz nieprzytomna, walcząc o życie.
      Podała jej antidotum, mażąc ziołową substancją wnętrze ust, jaki i same wargi. Dodatkowo oczyściła ranę na nodze i również wysmarowała ranę specjalnym olejem. Spróbowała nastawić kość, dziękując w duchu za miesiące wycieńczających praktyk w szpitalu. Za kilka godzin powinna się obudzić, o ile nie chowa w swoim ciele kolejnych niespodzianek. Jednak badając wcześniej brzuch i klatkę piersiową nie stwierdziła niczego.
      Otworzyła szeroko okno, wpuszczając do izby świeże powietrze, po czym zaczęła sprzątać i czyści jej rzeczy, zanim ten smród otumani i ją.

      Shani

      Usuń
    2. [Przepraszam za błędy! Tak to jest, jak się nie przeczyta jeszcze raz.
      zważywszy - oczywiście powinno być.
      I bez tego "była" zaraz w pierwszym zdaniu.
      Chyba za dużo dzisiaj spędziłam czasu przy klawiaturze. Mam nadzieję, że wybaczysz. ]

      Usuń
  11. [Jak miło widzieć znajome nicki (szkoda, ze wtedy nam nie wyszło :c) – cześć! Śliczne zdjęcie, wspaniały przydomek – tak bardzo wiedźmiński. Świetnie wyjaśnienie w karcie – nie wiem, czemu marudzisz, bo napisałaś naprawdę kawał świetnego tekstu; chociaż na początku miałam wrażenie, że ktoś strofuje Jaskra. ;d Mam w sumie pomysł, ale hm, mógłby trochę u Ciebie zamącić – oczywiście, to tylko propozycja, której nawet nie musisz rozpatrywać! Pomyślała mianowicie o tym, że tym wiedźminem, który znalazł Marę był Joël, ten sam, który odnalazł Kaylę lata później. Miałybyśmy ciekawe powiązanie, a ja – powód, dla którego K. nie została wzięta do Szkoły Gryfa (J. mógł nie chcieć, aby przeszła to samo, co M.). Ponadto, Twoja Zmora mogłaby być przywiązana do swojego wybawcy-opiekunka i dowiedziawszy się, że zniknął i nie zimuje już na Skellige, z powodu jakiejś „dziewki z Kontynentu”, zapragnąć odnaleźć tę, przez którą straciła przyjaciela (o ile zakładałaś z nauczycielem ciepłe relacje). Generalnie tutaj od Ciebie zależy, czy zrobimy między paniami zdrową rywalizację, przyjaźń, czy może czystą nienawiść. : D Łopanie, chyba nie umiem w pisanie na maksa… przepraszam. ;< Niemniej, również życzę dobrej zabawy, ciekawych wąteczków i dużo akcji. <3]

    KAYLA z Małego Łęgu

    OdpowiedzUsuń
  12. [[Hej! Dzięki za tak energiczne przywitanie! Czytałam historię twojej postaci wcześniej, nim umieściłam swoją :D Smutna odrobinę, ale to co znajduje się na głównej karcie jest napisane strasznie fajnym stylem.
    Hej! Superowski pomysł! Powiedzmy, że ta ich rywalizacja będzie oparta na jakieś pochrzanionej legendzie, że kto dojdzie do tego miejsca i w ogóle to, że w podziemiach są ponoć jakieś skarby, ale nie chodzą "bo panie, tam łod zawszy straszy!". No i wtedy możemy wpaść tym potworem, choćby jakimś wyjątkowo nieuprzejmym bazyliszkiem albo wyjątkowo upartą południcą. Spierdzielaliby i wziuuu do ruin albo do jaskini. Wtedy też mogliby choć trochę do siebie się przekonać, ale zobaczymy :D
    Mam zacząć? :D]

    Karden

    OdpowiedzUsuń
  13. Loreley na wpół leżała, wyciągnięta na szezlągu, przyglądając się swojej siostrze, która stojąc w samej koszuli, przyglądała się swoim sukniom.
    - Którą wziąć, ciociu Ley? – zapytała, spoglądając na czarodziejkę. Loreley syknęła, karcąc ją za te słowa. Młoda Evana była częścią przykrywki, dzięki której magiczka mogła spokojnie egzystować, nie nękana żadnymi kłopotami związanymi z jej umiejętnościami. Udawała siostrę córki swojej rzeczywistej siostry i nawet prywatnie nakazywała mówić do siebie siostro, zawsze uważając, że ściany mają uszy.
    Obie mieszkały u jednego z bogatszych kupców z Cidaris, który uznał za zaszczyt gościć dalekie kuzynki władcy. Oczywiście dla Loreley było śmiesznym odwoływanie się do jakiejś piątej wodzie po słabym winie, ale nie zamierzała z tego powodu marudzić, w końcu tylko na tym zyskiwała.
    - Weź tę zieloną, będzie dobrze wyglądała z twoimi oczami. – Evana była bardzo podobna do swojej ciotki, ale różnił je kolor oczu, u czarodziejki przejrzyście niebieski, a u siostrzenicy soczyście zielony. Właściwie dało się zarzucić, że to czarodziejka jest jej matką (gdyby wyglądem nie przypominała bardziej siostry).
    Obie wybierały się na bal, Evana w poszukiwaniu narzeczonego, a Loreley w roli opiekunki, choć sama również przepadała za bankietami i balami, przynajmniej odkąd jej stopa pozwalała na swobodne tańce i swawole z młodzieńcami, którzy mogliby być jej synami.
    - Panienko Loreley, ktoś do pani – odezwała się jedyna służąca, wchodząc po pukaniu do komnaty Evany. Loreley podniosła się z szelestem błękitnego muślinu. Ona już wybrała swoją kreację, a jej jasne, złote włosy były splecione w misterną koronę złożoną z dwudziestu różnorakich grubością i splotem warkoczy. Gdzieś wiły się na złotym sznureczku perełki i szafirowe kwiatki z rubinowym całusem w środku.
    Zamiatała trenem podłogę korytarza, gdy przeszła do salonu, w którym czekał na nią znajomy niziołek Gim Gim. To właśnie u niego Loreley uzupełniała zasoby swojej małej alchemicznej skrzyneczki, aby w wolnym czasie móc w spokoju warzyć różne eliksiry, czasem na sprzedaż, a czasem dla samego przypomnienia, jak się dany wywar przygotowuje. Nie lubiła, gdy w trakcie pośpiechu okazywało się, że jej ręce nie są pewne czynów.
    Nie znała drugiej osoby, kobiety o kocich oczach, które wskazywały na wiedźmiństwo. Zauważyła, że ostatnimi czasy coraz więcej kobiet parało się fachem łowcy potworów. W pewnym sensie cieszyło to ją, kobiety przestawały być traktowane jak przedmioty, których zadaniem jest pięknie wyglądać na półeczce. Taki pogląd jednak nie przeszkadzał Loreley wyglądać pięknie, jak typowa trzpiotka, która podąża jedynie za modą i ploteczkami.
    - Gim Gim! – Schyliła się i przytuliła niziołka. Nie musiała bardzo się obniżać, bo nie należała do pokaźnego wzrostu kobiet, wręcz przeciwnie, tylko suknie nadawały jej wyglądu osoby potężnej, a gdy podchodziło się do niej z bliska, trzeba było patrzeć w dół. Ucałowała niziołka w oba policzki, po czym wskazała gościom wygodne fotele przy rozpalonym na prędce kominku.
    - Loreley, do usług – ukłoniła się wiedźmince, elegancko dygając. Niziołek jednak odmówił jednak posadzenia siebie na dużo za duży mebel, jedynie mówiąc o co prosi Loreley. Im dłużej mówił, tym po prostu miły, salonowy uśmiech, zmieniał się w szeroki wyraz aprobaty, zadowolenia i ekscytacji. Znała plotki o grasującym lykanie, ba, nawet kojarzyła jego ofiary i właśnie dlatego wybierała się na bal.
    - Z chęcią wam pomogę!

    Loreley z Cidaris

    OdpowiedzUsuń
  14. [Ja jestem tym gatunkiem blogera grupowcowego, któremu lepiej wychodzi zaczynanie niż myślenie. Mara to jednak na tyle intrygująca bohaterka, że chętnie napisałabym jakiś wątek, tylko potrzebuję troszkę czasu, żeby wrócić z czymś niebanalnym.]

    Holden

    OdpowiedzUsuń
  15. [Wiesz… ja już chyba nie chce kolejnej reaktywacji – chyba tak będzie bezpieczniej, a zresztą, skoro teraz mamy Wieśka, to czegóż więcej nam trzeba? : D Słuchaj, więc relacja między Marą, a Joëlem to naprawdę Twoja sprawa i bardzo cieszę się, ze Ci się podoba i mnie bardzo odpowiada „związek” panny Zmory z Kayleigh. (; Hm, właśnie chyba będzie ciekawie, jeśli Mara odnajdzie Joëla i Kay już wcześniej – ale jak mówiłaś: raz za nim tęskni, raz go nienawidzi. Może być tak, że wtedy z moją pannicą rozstały się w nieprzyjemnych stosunkach, pełnych wzajemnych pretensji i zazdrości, ale Mara postawia raz jeszcze odnaleźć swojego nauczyciela – tyle że no wsiąkł jak kamfora. Dlatego myślę, że najlepiej będzie zaaranżować kolejne spotkanie, jak już K. jest wśród Wiewiórek – zakładam, że M. bierze zlecenia na ludzi, tak? Także może właśnie jakiś kupiec poprosił ją o towarzystwo podczas transportu produktów na szlaku Oxenfurt-Novigrad, gdzie grasują Scoia’tael i porywają całe karawany? Elfiątka nie wiedzą, że tym razem trafią na wiedźminkę, a wraz z nimi będzie właśnie nie kto inny, jak K., która przecież może mieć cenne informacje o J. (;]

    KAYLA

    OdpowiedzUsuń
  16. [A proszę Cię bardzo – niech się tak zwraca i niech ze śmiechem znosi oburzenie tej małej, piegowatej pchły, gdy będzie tak wołana. : D Spokojnie – poczekam, może nie do końca cierpliwie, ale wyczymie. ;d]

    K.

    OdpowiedzUsuń
  17. Karden oderwał kawałek mięsa z dziwnie wyglądającej potrawki i rzucił go pod stół. Usłyszał tylko ciche mlaskanie paszczy Mirli, gdy ta leniwie pochwyciła mięso w powietrzu. Oblizawszy się, ponownie wtuliła łeb między łapy. Jej jasne futro wyróżniało się z ciemnej, pokrytej sfatygowanymi dechami podłodze, więc przynajmniej był cień szansy, że żaden pijus jej nie podepcze. A jeśli nawet - ta już się z nim porachuje, a Karden wraz z nią.
    Mężczyzna jadł powoli, przyglądając się ludziom wypełniającym gospodę. Różnego rodzaju indywidua pojawiały się i znikały mu sprzed oczu tworząc niezwykle barwną oraz interesującą masę. Zauważył nawet kilka półelfiątek, które zgrabnie starały się ukryć uszy pod kapturami, załatwić swoje sprawy i opuścić to śmierdzące potem, alkoholem i dymem fajkowym miejsce. Niedaleko Kardena prali się dwaj mężczyźni, którzy najwidoczniej mieli inne poglądy na pewne sprawy, a argumenty słowne nie docierały według ich tak dobrze jak soczysta śliwa pod okiem.
    Pomimo dość hulaszczych gości oberża nie prezentowała się najgorzej. "Pod Orłem" swoją sławę miało, ale przynajmniej było dość przytulnie i co najważniejsze - ciepło. Pogoda o tej porze roku to istny pokaz różnorodności począwszy od ulewnego deszczu, a skończywszy na rażącym słońcu. Mokre futro i mokre ubranie nie są najlepszymi rzeczami na świecie.
    Na bar wpadł mężczyzna o twarzy spoconej i rozgrzanej jak kowalski miech. Karden odsunął się lekko, przenosząc talerz i kufel dalej, by nie oberwać. Zmieszał się z grupą wyraźnie rozbawioną opowieściami jakiegoś grajka. Najemnik słuchał lewym uchem, przepłukując co chwila gardło lekko ciepłym piwem i spoglądając od czasu do czasu na Mirlę. Bard najwidoczniej próbował zainteresować obecnych opowieścią o dzielnym, lecz naiwnym bohaterze odmieniającym tylko losy świata, a, o ironio, nie zdobywającym wymarzonego serca ukochanej.
    "Jeden człowiek odmienił losy wielu setek, ale zapłacił za to wysoką cenę.". Słowa te utkwiły w głowie Kardena o wiele bardziej niż setka innych bajd wypowiadanych przez wędrownego poetę. Oparł głowę na dłoni i patrząc w sufit zaczął się zastanawiać. Ciekawe, czy on byłby w stanie odmienić losy setek i jaki jest mu pisany los. Czy podjąłby się takiego zadania i jak by z tego wyszedł.
    Zaczął snuć plany o wielkich przygodach, które najprawdopodobniej nigdy go nie czekają. Z każdą kolejną minutą grymas na jego twarzy, zwany powszechnie całkiem przyjemnym uśmiechem, rozszerzał się i jaśniał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karden pochylił się, a Mirla spojrzała na niego pytająco.
      - Ale masz głupiego przyjaciela, Mirla. Przygód mu się zachciało, a jest przecież prostym najemnikiem - powiedział, znowu rzucając jej ostatni kawałek z talerza.
      Ledwo podniósł głowę, a doszedł go szmer, a następnie krzyk kogoś bardzo blisko niego. Obrócił delikatnie głowę, by zauważyć kobietę w lekkim rynsztunku bojowym bełkoczącą po pijanemu. Kołysała się w te i we wte, ale nie wyglądało na to jakby miała stracić równowagę. Próbowała przekazać coś otaczającym ją mężczyznom, najwidoczniej szukając celu swojego... Szału? Zainteresowania? Ciężko określić, gdyż bablała bez wyraźnego sensu.
      Przed oczyma Kardena błysnęła jeszcze jedna rzecz, wisząca u szyi dziewczyny. Srebrny naszyjnik z medalionem w kształcie głowy jakiegoś zwierzęcia. Ciężko było określić jakiego, bo amulet raz co raz się obracał. Nie było to jednak istotne, najemnik wiedział jedno - trafiła im się w gospodzie podpita wiedźminka. Miał nadzieję, że nie ma tych dwóch mieczysk pod łapą, bo nie chciałby skończyć poćwiartowany jak byle wieprzek. Nie wątpił, że wiedźmaki, jak to mawiają baby we wsiach, to niebezpieczni osobnicy i "potworzyska" - umiejętności jednak z całą pewnością nie można im odmówić.
      Co jeśli, taki ktoś chciałby wykorzystać swoje umiejętności w dzikim, pijackim szale?
      Karden pogłaskał łeb Mirli, która wyjrzała spod stołu, by przyjrzeć się awanturze. Musieli znaleźć na dzisiaj jakieś miejsce do spania, a miał nadzieję, że zdąży to zrobić nim wpadnie na tą wojowniczą heterę. Musiał tylko dopić piwo za które w końcu zapłacił...

      Karden

      Usuń
  18. Loreley również nie usiadła. Zamiast tego chodziła po pomieszczeniu drobnymi krokami, szeleszcząc ciemnoniebieską suknią z trenem. Cały czas bawiła się czerwoną łezką na łańcuszku, zwisającą między wyeksponowanymi piersiami niczym kropla krwi. Błękit i kryształki mieniły się w ogniu jak niebo latem, podczas pory żniw. Zupełnie jakby ukradła fragment nieboskłonu i przywdziała go specjalnie na tę okazję, kradnąc promienie słoneczne i rzucając tęczowe błyski na ściany pomieszczenie.
    - Nie przebywam tu wystarczająco długo, by kogokolwiek nazywać przyjacielem, wiedźminko, nie licząc Gim Gima, ale jego znam dużo dłużej niż tutaj mieszkam. – Wzruszyła delikatnie ramionami. Nie musiała się tłumaczyć kobiecie, ale protekcjonalny ton Mary odrobinę ją poirytował. Nigdy nie można zakładać, że wie się wszystko o swoim rozmówcy, zwłaszcza, jeśli zna się go tylko kilka chwil. Odetchnęła tylko głęboko, jakby wzdychając nad złymi manierami drugiej kobiety. Lekkie niezadowolenie odbiło się na jej twarzy, słysząc nieprzyjemny ton wojowniczki. Powstrzymała się od wywrócenia oczami. Miała odgrywać tylko przyjaciółkę Gimmiego, nikogo więcej.
    - Widziałam wiele krwi, Maro – odparła jedynie lakonicznie, nie wyjaśniając co miała na myśli.
    Podeszła do Mary, podchodząc dużo bliżej, niż odważyła się ona, prawie nadeptując na stopy drugiej kobiety. Loreley położyła dłoń na policzku wiedźminki, w niemal czułym geście, wykorzystując to, że ta prawdopodobnie nie spodziewała się tego. Patrzyła bez strachu na kocie oczy, zupełnie jakby do nich przywykła, nie raz widziała i była bliżej zaznajomiona. W łagodnym spojrzeniu niebieskich oczu było coś dziwnego, swawolnego i dzikiego, a jednocześnie starego. To było spojrzenie starej kobiety. Spojrzenie brzyduli, dziewczyny którą wzgardzono. Kobiety której mocą był umysł, nie rozłożone nogi. – Wszyscy kiedyś umrzemy. A mi nie potrzeba tajemnic, mam własne. – Odsunęła się od niej i spojrzała na niziołka.
    - Idź pilnować swojego interesu, chyba, że zamierzasz przymierzyć którąś z sukien. – Posłała niziołkowi zawadiacki uśmiech. Pożegnali się równie ciepło, co przywitali, Gim Gim podziękował jej jeszcze za niespodziewaną fatygę, pożegnał się z wiedźminką w swoim stylu, spoglądając chyba z lekkim niepokojem na obie kobiety, nie wiedząc, czy może je zostawić same i nie pozabijają się nawzajem.
    - Silva! – krzyknęła – Przygotuj balię! – nakazała, zanim służąca weszła nawet od przytulnego salonu. W jej głowie już plotły się sieci drobnej zemsty na kobiecie. – Trzeba cię przygotować Maro. Mara, Mara… Nie dobre imię na bal, nie pasuje. To zdrobnienie czy trzeba wymyślić rozwinięcie? – Machnęła na nią, aby podążyła za nią, zupełnie jakby przed chwilą nie mierzyły się spojrzeniami i walczyły na słowa. Zupełnie jakby Mara nie ostrzegała jej przed śmiercią.
    Skierowała swoje kroki za schody, do niedużej łaźni, w której stała przygotowana balia pełna parującej, gorącej wody.
    - Muszę cię obejrzeć, dobierając ubranie. Trocheś wysoka, ale poradzimy sobie. Umyj włosy. – Usiadła na niskiej półeczce, na której leżały poduszki, jakby przygotowanej do tego, aby Loreley podglądała przy kąpieli. Miała zamiar dopilnować, aby wiedźminka dokładnie wyszorowała całe ciało i pozbyła się brudów podróży i swojej profesji, a później pomóc jej nasmarować się olejkiem, najlepiej jakimś kwiatowym, aby mocno pachniał. Loreley dogłowy przychodziły od razu perfumy Yennefer, agrest i bez, których zapach ciągnął się za nią, gdzie tylko się pojawiła. Pstryknęła palcami. To mogło być to. Tylko czy posiadała taki specyfik…? Wstała z miejsca i zaczęła przeszukiwać półki.
    Całe pomieszczenie było jak salon, schludne, nie przesadnie strojne, żadnych marmurów czy kolumienek i fontann. Po prostu zwykłe pomieszczenie do generalnego obmycia się, z przygotowanymi ręcznikami i zapachowymi olejkami.
    Loreley nie była pruderyjna, uczyła się w szkole dla czarodziejek, gdzie wbieganie do łaźni po kilkoro było całkowicie normalne, zwłaszcza, że tam były bardziej baseny i szkoda było czasu na pojedyncze odwiedzanie tych miejsc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Pośpiesz się, nie mamy zbyt dużo czasu, Maro. – W myślach przeczesywała swoją garderobę, suknie swojej siostrzenicy, szukając takiej, która nie będzie za krótka i zakryje blizny kobiety. Trzeba było też zrobić coś z kocimi oczami. Lykan od razu będzie wiedział o co chodzi, gdy zobaczy takie ślepia i wymknie się im. Westchnęła cichutko. Chyba będzie musiała ujawnić się jako czarodziejka, aby założyć iluzję. Nie podobało jej się to wcale, a wcale, jednak może w ten sposób zyskałaby trochę większy respekt u wojowniczki. Ona ją szanowała za samo unoszenie miecza w obronie dobra i ludzkości, nawet za pieniądze. Czarodziejka też większość rzeczy robiła ze względu na brzdęk monet, który brzmiał słodko w jej uszach.

      Loreley

      Usuń
  19. [Hej! Dodając komentarz u Kayli, spostrzegłam pewne ogromne niedopatrzenie z mojej strony... Dałabym sobie łapki poucinać za to, że już pisałam do Ciebie komentarz (ba!, dokładnie przeczytałam kartę!), ale najwyraźniej albo mam już bardzo daleko posuniętą sklerozę i zapomniałam przenieść go z worda na bloga, albo jest już ze mną totalnie beznadziejnie. :<
    Tak czy inaczej, bardzo się cieszę, że mnie powitałaś i że Argon przypadł Ci do gustu, a także: że od razu przyszłaś z pomysłem. Zastanawiam się tylko czy nadal chciałabyś iść w tę stronę więzienną czy wykorzystując fakt, że spotyka komando w wątku z Kaylą, spróbujemy coś sklecić? Osobiście, nie mam nic przeciwko żadnej z wersji, chociaż nie wiem czy zgarnięcie dowódcy z patrolu byłoby łatwe dla kogokolwiek. :D
    Na koniec zaś: chciałam Ci tylko powiedzieć, że sposób przedstawienia postaci w głównej karcie, jest nie tylko nietypowy, ale w tym przypadku bardzo udany. Wielkie brawa za wykonanie, rozbawienie i wczucie się w realia! :D Plus, hah, dziękuję za to, że przypomniałaś mi imieniem Twojej pani o postaci, którą kiedyś miałam, a od której poniekąd zaczął się mój najwspanialszy okres pisania na blogach! <3
    Jeszcze raz przepraszam, że tak późno. :C]

    Argon Gayre

    OdpowiedzUsuń
  20. [Dajże spokój, jest super! ;]

    Lasy na trasie Novigrad-Oxenfurt były doskonałym punktem osiedlenia. Ludzie jednak nie robili tego z wielu powodów. Po pierwsze, gęste, wilgotne bory były zbyt rozległe, aby móc je zaadaptować, a masowa wycinka nie wchodziła w grę na odleglejszych terenach, bowiem drzewostan był zbyt stary i zbyt potężny, aby siła, nawet kransoludzkich łap – wyrobionych w czasie ciężkich prac w paśmie górskim Mahakam, gdzie znajdowały się ichsze i gnomie kuźnie – była w stanie je powalić. Nie było również maszyn, które byłyby w stanie zmierzyć się z gruby konarami. Tym sposobem zaś w ciemnościach, skryte pod niebem liści i igliwia rozwijały się przeróżne potwory – głównie insektoidy, ale nierzadko również biesy i czarty, a nawet niekiedy o terytoria walczyły lesze, co zazwyczaj kończyło się straszliwą śmiercią tych nieszczęśników, którzy akurat znaleźli się w okolicy. Był to więc drugi powód, dla które osady preferowano zakładać w jak największej odległości od tych nieprzebytych połaci, mimo że nierzadko wiązało się to z dużymi kosztami transportu drewna. Po prawdzie, nawet bandyci niechętnie przebywali w okolicy, nauczeni doświadczeniem przeszłości nieszczęśników, którzy potracili życia – zagubieni lub rozszarpani przez pokoniunkcyjne monstra.
    Jednocześnie, lasy na trasie Novigrad-Oxenfurt stały się doskonałą mekką dla elfich buntowników. Komanda Scoia’tael doskonale rozumiały zawiłość przyrody i jej zachowania, a dukty kupieckie, które przecinały gęstwinę, zostały zbudowane przez ich przodków, zanim ci uciekli do krainy Aen Elle – stąd pochodziło ich przekonanie, zresztą względnie słuszne, że poradzą sobie na tych nieznanych, zapomnianych terenach. Założenie obozu w dzikiej kniei było więc kwestią czasu – okolica zapewniała czystą wodę z kilku strumieni, parę pieczar, głębszych i płytszych, idealnych do przechowywania jedzenia, jak i do zaadaptowania ich na miejsca do spania, a zwierzyna, niezaznajomiona z myśliwymi i kłusownikami, dawała się wprawnym łuczników z łatwością upolować, więc na brak prowiantu również nie mogli narzekać. Jednak najistotniejsze było w tym wszystkim to, że trasy przez niebezpieczne bory, chociaż pełne nieprzyjemnych niespodzianek, szczególnie jeśli poróżowano samotnie pod osłoną nocy, nadal były bardzo chętnie uczęszczane przez chciwych, łasych na łatwy zarobek kupców, którzy jak najszybciej chcieli dostać się do wyznaczonego celu, chętnie skracając sobie drogi. Wiewiórki miały więc używanie, napadając na karawany i łupiąc je.
    Nie zostawiali jednak żadnych trupów na starym, elfim dukcie, nie chcąc, aby wokół zebrały się trupojady, które mogłyby odstraszyć innych handlarzy – i tak już mieli problemy z tym, że rozniosła się wieść o niebezpieczeństwie na obszarze, który samozwańczo zajmowali. Niedługo mogło więc się zdarzyć tak, że ich dotychczasowe szczęście odwróci się i przyjdzie im podróżować wiele mil na północny-zachód, ku głównej trasie – uczęszczanej natomiast zbyt gęsto – łączącej Największe Miasto Północy i Miasteczko Uniwersyteckie, to zaś wiązało się z wydatkami, na które nie mogli sobie pozwolić. Kayleigh zorientowała się – schowana wśród gałęzi na jednej z dębowych koron i ciągle obcierając oczy, które co chwilę zalewał deszcz – że tak naprawdę chyba już powinni zmienić kolację, może nie samego obozu, ale ich polowań. Spędzili bowiem już dwa dni wśród zimna i nieprzerwanej ulewy, poruszając się jak najmniej, a żadnych kupców ani widu, ani słychu i była przekonana, że cały ich trud z ustawieniem zasadzek i przygotowaniem się do ataku – w tym wykopanie zawczasu kilku mogił w głębi lasu, z dala od ich obozu – pójdzie na marne. Po prawdzie również, nie miała pojęcia, dlaczego po raz kolejny wzięto ją ze sobą na akcję, skoro ciągle powtarzano z pogardą, że do niczego się nie nadaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło już nawet o typową niechęć Starszego Ludu – który mówiąc krótko wyżej srał niż rzyć miał we wszystkich aspektach życia – do zwykłych Dh’oine – ludzi, takich jak ona; nawet jeśli owi ludzi zostali siłą wcieleni do oddziału Scoia’tael i stali się niemalże niewolnikami – ale o to, jak Kayla zachowywała się podczas rabunków. Owszem, zawsze odpowiednio i celnie atakowała, ale nigdy nie cięła tak, aby zabić – zawsze robiła wszystko, aby zatrzymać przy życiu bogom ducha winnych kupców, co wiązało się z wieloma nieprzyjemnościami; ci albo ginęli z rąk innych Wiewiórek, albo ona zbierała baty za swoją głupotę – w końcu ocaleli mogli ostrzec innych, a nawet sprowadzić na karki elfów temerskie oddziały specjalnie, zwane Niebieskimi Pasami, które swoimi rozpryskującymi bełtami robiły z wnętrzności nieprzyjemny gulasz. Była przy tym również boleśnie świadoma, że jako wychowanka wiedźmina ze Szkoły Kota, Joëla zwanego Żelaznobokim, nigdy nie zostałaby przez niego pochwalona za okazywanie litości. Czuła się z tym źle – mimo że jej nauczyciel nigdy w zasadzie jej nie docenił, więc nie znała smaku tej przyjemności – bo ostatnim, czego pragnęła, było zawiedzenie go, mimo że opuścił ją, zostawił samą na pastwę potworów na nieznanych terenach i sprawił, że wbrew jej woli przygarnęli ją szpiczasto-uszy buntownicy.
      Jednocześnie postanowienia nie miała zamiaru zmieniać, więc kiedy pierwsza z wystrzelonych w zbawienną karawanę kupiecką – inni pewnie słyszeli ją od dawna, ale ona była zbyt zajęta tym, co działo się w jej głowie – strzała, trafiła jednego z jeźdźców, skrzywiła się nieładnie. Straszna śmierć…, pomyślała, ale nie ruszała się z miejsca: czekała zgodnie z poleceniem, na moment, kiedy wóz jeszcze kawałek podjedzie, a uczestnicy podróży zaczną pierzchać do lasu. Dowódca, Argon Gayre, nauczony jej zachowaniem, wysyłał ją chyba głównie w postaci muła, który miał wybrać wszystko co ważne z wozu i spakować do torby – jej głównym zadaniem było więc przenoszenie towaru z traktu do obozu i pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że przez to trup ścielił się gęsto. Po chwili przyglądania się powozowi i pijanej kompanii, która go otaczała, zorientowała się, że tym razem może się odwrócić: że kurhany posłużą nie ludziom, a elfom. Od razu bowiem poznała grację osobnika, który bez trudu wyciągnął miecz, odczytała bezbłędnie te pełne melodyjności, taneczne ruchy wojownika, którego ostrze było przedłużeniem ręki, nie skryła się przed nią czujność, która biła z sylwetki. Widziała ją tylko raz, a była p e w n a . Nie mieli do czynienia ze zwykłym najemnikiem.
      — Stać! To wiedźmin! – Nie namyślała się wiele, wrzeszcząc przeraźliwie i tym samym łamiąc nakaz bezwzględnej ciszy. Kilka posykiwań dotarło jej uszu, gdy próbowano ją uspokoić; posypały się kolejne strzały, kilka osób padło bez tchu. – Stójcie! Znam ją! – Nie chodziło o to, czy lubiła Marę, czy nie; chyba nie; ale o fakt, że dziewczyna była bliska Joëlowi i w jakiś naiwny, dziecięcy sposób myślała, że może dzięki ocaleniu jej, nawoła telepatycznie swojego opiekuna: jedyną bliską jej osobę od czasu pożogi w Sodden. – Cholera… – wyciągnęła dyndające po bokach, dwa krótkie miecze i zgrabnie zeskoczyła na ziemię. Wiedźminka doskonale sobie radziła, chociaż gdyby nie to, że Scoia’tael najpierw skupiły się na łatwych celach, czyli pijakach, nie miałaby szans w odbijaniu ostrzem elfich strzał. – Dość! – Krzyknęła raz jeszcze, gotowa do walki, ale powstrzymał ją Saeros.
      A d’yaebl aep arse… Vatt’ghern… Beanna … – wyjąkał, oszołomiony, jasnowłosy mężczyzna, unosząc do góry dłoń, aby powstrzymać atak; karawana wraz z kupcem była wystrzelana. Została tylko zabójczyni potworów. – Co tu robisz? – Po krótkiej wymianie zdań w Starszej Mowie, przeszedł nagle na język wspólny, zwracając się pogardliwie do wiedźminki; robił to bardziej z przymusu otoczenia, niż z chęci.

      zaskoczona KAYLA z Małego Łęgu

      Usuń
  21. [Negocjacje łatwe nie będą, skoro zostali napadnięci i to Argon rozdaje obecnie karty, ale pewnie, czemu nie? :D Będzie fajnie, plus, faktycznie, to, dlaczego dziewczyny ze sobą rozmawiają, na pewno bardzo by go zainteresowało i nie dawałoby mu spokoju. Mogę od siebie zaproponować, że Mara miałaby z tego tytułu całkiem niezłą kartę przetargową, jeśli, oczywiście, umiejętnie ją wykorzysta. Gayre bowiem bardzo, ale to bardzo nie lubi nie wiedzieć…
    Jeśli nadal masz ochotę: zaczynaj! I obiecuję, że na wątki odpisuję z nieco większą częstotliwością, niż na komentarze prywatne. Te mi, niestety, często umykają. :<]

    Argon

    OdpowiedzUsuń