Shani urodziła się w brudzie,
hałasie i smrodzie, w najbardziej zapuszczonej części baśniowego, akademickiego
miasteczka zwanego Oxenfurtem. Tu nie cichną głosy nawet nocą, a łagodne
dźwięki lutni przedostają się do nawet najbardziej tajemniczych zakamarków.
Poeci nie przestają zachwycać się urokiem tego miasta, które dawno już oddano
we władanie nieobliczalnych żaków i naukowych zapaleńców. Mówią, że jest to
miasteczko cudów, których woń dociera do nozdrzy, zanim zdołamy choćby zbliżyć
się do jego rozśpiewanych bram.
Ona jednak poznała Oxenfurt od
zupełnie innej strony. Dowiedziała się bardzo szybko, czym jest pijacka ballada
o wątpliwych wdziękach karczmarki, już nawet nie próbującej uprzątnąć
drewnianej podłogi z krasnoludzkich wymiocin. Dowiedziała się, że w obliczu
podłej zarazy zostajesz sam i nikt nawet nie pomyśli o wyciągnięciu dłoni, bo
każdy dba o własny interes. Tu nikomu nie wolno ufać. Biedota szkoli się w
oszustwie, bezszelestnym przemykaniu po ciasnych uliczkach i wspinaczce na
szpiczaste dachy, z których obserwować można napływających handlarzy z bardzo
atrakcyjnymi towarami. Miasteczko obdaruje cię wszystkim tym, o czym nawet nie
śniłeś, ale biada, jeśli jesteś z tych ciemnych, zapyziałych dzielnic, do
których nawet stary grabarz woli nie zaglądać.
Wraz z rodzicami mieszkała w
niewielkim domu wciśniętym między lokum emerytowanej burdelmamy i wielodzietnej
rodziny pewnego handlującego bibelotami zza
mórz mężczyzny, którego towary raczej nie budziły większego zaufania. Shani
jako dziecko bawiła się z jego pociechami. Wspólnie gonili szczury i skradali
się za kotami. To właśnie dzięki zwierzętom zaczęła odkrywać swoje
zainteresowanie lecznictwem. Oprócz pokaleczonych psich łap miała w tym udział
również matka - Veronia, która trudniła się zbieractwem oraz wytwarzaniem
naparów i maści ziołowych przynoszących ukojenie w rozmaitych chorobach.
Wiedziała, że od ojca Edgara – podstarzałego rybaka – nie nauczy się zbyt
wiele. Z każdym rokiem coraz rzadziej wyruszał w połów, narzekając wiecznie na
obolałe kończyny i zbliżający się koniec świata. Był prawdziwym mistrzem
wynajdowania udręk tam, gdzie ich z całą pewnością nie było. Wspólnie z matką
chadzała do lasu, pogłębiała wiedzę na temat roślin i słuchała opowieści o ich
wyjątkowych właściwościach. Czasami też wybierały się do gadatliwej ciotki,
która pracowała w oddziale banku Vivaldich i znała rzekomo wielu swawolnych
krasnoludów. Nikt raczej w to nie wierzył, ale była niedoścignioną mistrzynią
niesamowitych opowiastek. To właśnie ona nauczyła dziewczynkę czytać i pisać, a
także dała jej wiele cennych, życiowych rad.
Z biegiem lat Shani znała już
niemal każdy najmniejszy zakamarek miasteczka. Lubiła wspinać się na akwedukt i
obserwować stamtąd wielkie zabawy i tańce studentów słynnej akademii.
Zapragnęła stać się częścią tego świata, przekroczyć bramę szkoły i zdobywać
wiedzę. Wiedzę, która być może pozwoli jej pomóc swoich przyjaciołom. Przez
całe życie widziała ich głód i ubóstwo, co wyzwoliło w niej empatię i chęć
zakrzewienia w najbliższych nadziei. Nadziei, której już dawno nikt nie widział
w tej szkaradnej dzielnicy.
Jako zdeterminowana i podekscytowana
nastolatka znalazła się w gronie studentów. Nie było to łatwe, bo szybko
okazało się, że mimo swej wiedzy i głębokiego zainteresowania tak naprawdę nie
umiała zbyt wiele. Musiała więc włożyć w studiowanie znacznie więcej pracy niż
inni uczniowie, a przy tym starała się znaleźć dodatkowe źródło utrzymania, aby
wspomóc ubogich rodziców. Czasami podkradała leki z uczelni i sprzedawała je
pod osłona nocy. Innym razem wytwarzała napoje lecznicze i dorabiała w
szpitalu, szorując zakrwawione podłogi i myjąc schorowanych, cuchnących
pacjentów. Piękny Oxenfurt zdołała poznać od najbardziej paskudnej strony, czasami
stając oko w oko z obrzydliwym bandytą lub rozochoconym żołnierzem. Była
medyczką, a jednak wciąż jej życie nie miało żadnego znaczenia. Kobiety, chcące
przetrwać, musiały nauczyć się odnaleźć drogę ucieczki z każdej sytuacji. W
strzępach stroju nosiła mały sztylet, który zdołał już uratować parokrotnie jej
rudą czuprynę, ale też przydawał się w bardziej przyziemnych sytuacjach.
Jeszcze jako studentka
uczestniczyła w bitwie pod Brenną i leczyła rannych. Nieco później przeniosła
się do objętej kwarantanną na skutek śmiertelnej zarazy Wyzimy Klasztornej, gdzie pracowała w Szpitalu Proroka Lebiody. Zawsze starała się pomagać wszystkim potrzebującym – niezależnie od
rasy i wielkości sakiewki. Tak również czyniła, opatrując rannych w szpitalu
polowym podczas wojny domowej pomiędzy Wiewiórkami a Zakonem Płonącej Róży, co
przysporzyło jej wielu wrogów. Zawsze była jednak zawzięta i nie znosiła
działać wbrew własnej woli.
Ostatnie kilka lat obfitowało w
krwawe i ekstremalne wydarzenia, które umocniły Shani, utwierdzając ją
jednocześnie w zakorzenionych w latach dziecięcych poglądach. Obiecała nieść
pomoc każdemu potrzebującemu. Niejednokrotnie znajdowała się w sercu
największych konfliktów, a jednak radziła sobie, nie tracąc nigdy nadziei. Nie
jest już tą samą niewinną studentką, która wstępowała do Akademii Oxenfurckiej,
ale nie zatraciła tamtejszych marzeń. Kiedyś poświęciła swoje życie, by ratować
innych i to nie zmieniło się do teraz. Radość nie przestała iskrzyć się w jej
oczach, a niektórzy bardowie mogliby przysiąc, że jej piegowaty nos stał się
jeszcze bardziej zadarty.
Przychodzi pewnego dnia taki
czas, kiedy zaczynamy na nowo poszukiwać. I niepostrzeżenie trafiamy do
Novigradu.
„Shani uśmiechnęła się jeszcze śliczniej, a Jaskier znowu nabrał ochoty, by wreszcie ułożyć balladę o dziewczętach takich jak ona – niezbyt ładnych, a pięknych, takich, które śniły się po nocach, podczas gdy te klasycznie urodziwe zapominało się po pięciu minutach.”*
__________________________________________________
* - A. Sapkowski: Krew elfów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz