wtorek, 1 grudnia 2015

Ten przeklęty urwis!


Shani urodziła się w brudzie, hałasie i smrodzie, w najbardziej zapuszczonej części baśniowego, akademickiego miasteczka zwanego Oxenfurtem. Tu nie cichną głosy nawet nocą, a łagodne dźwięki lutni przedostają się do nawet najbardziej tajemniczych zakamarków. Poeci nie przestają zachwycać się urokiem tego miasta, które dawno już oddano we władanie nieobliczalnych żaków i naukowych zapaleńców. Mówią, że jest to miasteczko cudów, których woń dociera do nozdrzy, zanim zdołamy choćby zbliżyć się do jego rozśpiewanych bram.

Ona jednak poznała Oxenfurt od zupełnie innej strony. Dowiedziała się bardzo szybko, czym jest pijacka ballada o wątpliwych wdziękach karczmarki, już nawet nie próbującej uprzątnąć drewnianej podłogi z krasnoludzkich wymiocin. Dowiedziała się, że w obliczu podłej zarazy zostajesz sam i nikt nawet nie pomyśli o wyciągnięciu dłoni, bo każdy dba o własny interes. Tu nikomu nie wolno ufać. Biedota szkoli się w oszustwie, bezszelestnym przemykaniu po ciasnych uliczkach i wspinaczce na szpiczaste dachy, z których obserwować można napływających handlarzy z bardzo atrakcyjnymi towarami. Miasteczko obdaruje cię wszystkim tym, o czym nawet nie śniłeś, ale biada, jeśli jesteś z tych ciemnych, zapyziałych dzielnic, do których nawet stary grabarz woli nie zaglądać.

Wraz z rodzicami mieszkała w niewielkim domu wciśniętym między lokum emerytowanej burdelmamy i wielodzietnej rodziny pewnego handlującego bibelotami zza mórz mężczyzny, którego towary raczej nie budziły większego zaufania. Shani jako dziecko bawiła się z jego pociechami. Wspólnie gonili szczury i skradali się za kotami. To właśnie dzięki zwierzętom zaczęła odkrywać swoje zainteresowanie lecznictwem. Oprócz pokaleczonych psich łap miała w tym udział również matka - Veronia, która trudniła się zbieractwem oraz wytwarzaniem naparów i maści ziołowych przynoszących ukojenie w rozmaitych chorobach. Wiedziała, że od ojca Edgara – podstarzałego rybaka – nie nauczy się zbyt wiele. Z każdym rokiem coraz rzadziej wyruszał w połów, narzekając wiecznie na obolałe kończyny i zbliżający się koniec świata. Był prawdziwym mistrzem wynajdowania udręk tam, gdzie ich z całą pewnością nie było. Wspólnie z matką chadzała do lasu, pogłębiała wiedzę na temat roślin i słuchała opowieści o ich wyjątkowych właściwościach. Czasami też wybierały się do gadatliwej ciotki, która pracowała w oddziale banku Vivaldich i znała rzekomo wielu swawolnych krasnoludów. Nikt raczej w to nie wierzył, ale była niedoścignioną mistrzynią niesamowitych opowiastek. To właśnie ona nauczyła dziewczynkę czytać i pisać, a także dała jej wiele cennych, życiowych rad.

Z biegiem lat Shani znała już niemal każdy najmniejszy zakamarek miasteczka. Lubiła wspinać się na akwedukt i obserwować stamtąd wielkie zabawy i tańce studentów słynnej akademii. Zapragnęła stać się częścią tego świata, przekroczyć bramę szkoły i zdobywać wiedzę. Wiedzę, która być może pozwoli jej pomóc swoich przyjaciołom. Przez całe życie widziała ich głód i ubóstwo, co wyzwoliło w niej empatię i chęć zakrzewienia w najbliższych nadziei. Nadziei, której już dawno nikt nie widział w tej szkaradnej dzielnicy.

Jako zdeterminowana i podekscytowana nastolatka znalazła się w gronie studentów. Nie było to łatwe, bo szybko okazało się, że mimo swej wiedzy i głębokiego zainteresowania tak naprawdę nie umiała zbyt wiele. Musiała więc włożyć w studiowanie znacznie więcej pracy niż inni uczniowie, a przy tym starała się znaleźć dodatkowe źródło utrzymania, aby wspomóc ubogich rodziców. Czasami podkradała leki z uczelni i sprzedawała je pod osłona nocy. Innym razem wytwarzała napoje lecznicze i dorabiała w szpitalu, szorując zakrwawione podłogi i myjąc schorowanych, cuchnących pacjentów. Piękny Oxenfurt zdołała poznać od najbardziej paskudnej strony, czasami stając oko w oko z obrzydliwym bandytą lub rozochoconym żołnierzem. Była medyczką, a jednak wciąż jej życie nie miało żadnego znaczenia. Kobiety, chcące przetrwać, musiały nauczyć się odnaleźć drogę ucieczki z każdej sytuacji. W strzępach stroju nosiła mały sztylet, który zdołał już uratować parokrotnie jej rudą czuprynę, ale też przydawał się w bardziej przyziemnych sytuacjach.

Jeszcze jako studentka uczestniczyła w bitwie pod Brenną i leczyła rannych. Nieco później przeniosła się do objętej kwarantanną na skutek śmiertelnej zarazy Wyzimy Klasztornej, gdzie pracowała w Szpitalu Proroka Lebiody. Zawsze starała się pomagać wszystkim potrzebującym – niezależnie od rasy i wielkości sakiewki. Tak również czyniła, opatrując rannych w szpitalu polowym podczas wojny domowej pomiędzy Wiewiórkami a Zakonem Płonącej Róży, co przysporzyło jej wielu wrogów. Zawsze była jednak zawzięta i nie znosiła działać wbrew własnej woli.

Ostatnie kilka lat obfitowało w krwawe i ekstremalne wydarzenia, które umocniły Shani, utwierdzając ją jednocześnie w zakorzenionych w latach dziecięcych poglądach. Obiecała nieść pomoc każdemu potrzebującemu. Niejednokrotnie znajdowała się w sercu największych konfliktów, a jednak radziła sobie, nie tracąc nigdy nadziei. Nie jest już tą samą niewinną studentką, która wstępowała do Akademii Oxenfurckiej, ale nie zatraciła tamtejszych marzeń. Kiedyś poświęciła swoje życie, by ratować innych i to nie zmieniło się do teraz. Radość nie przestała iskrzyć się w jej oczach, a niektórzy bardowie mogliby przysiąc, że jej piegowaty nos stał się jeszcze bardziej zadarty.

Przychodzi pewnego dnia taki czas, kiedy zaczynamy na nowo poszukiwać. I niepostrzeżenie trafiamy do Novigradu.

„Shani uśmiechnęła się jeszcze śliczniej, a Jaskier znowu nabrał ochoty, by wreszcie ułożyć balladę o dziewczętach takich jak ona – niezbyt ładnych, a pięknych, takich, które śniły się po nocach, podczas gdy te klasycznie urodziwe zapominało się po pięciu minutach.”*
__________________________________________________

* - A. Sapkowski: Krew elfów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz