_____________
Cześć! Piszmy jak najwięcej i wymieniajmy się pomysłami - wiem, że najemnik tutaj wśród wiedźminów oraz czarodziejek to trochę niekoniecznie, ale myślę, że damy radę (w końcu w Wiesiu też byli) :) Piszę różnie i w różnych okresach, więc proszę o cierpliwość w kwestii czasu.
Wizerunek: Edér (Pillars of Eternity)
Cytat w tytule: Gothic (znowu się wspomniało i znowu chce się grać...)
P.S. Jakby ktoś miał problem z wizerunkiem i wolałby rzeczywisty - najbliżej będzie chyba do tego pana :)
[Dzień dobry panu! Cieszymy się z obecności tak wyjątkowej postaci, bo nie dość, że facet, to jeszcze płodny! Normalnie anomalia na tym blogu, że ktoś może mieć dzieci ;) Życzę miłej gry! ]
OdpowiedzUsuńLoreley
[Dobry wieczór! Karden wydaje mi się być człowiekiem raczej pozytywnym, chociaż kto wie, co tam w nim siedzi! Może ten uśmiech to tylko taki zwodniczy. :c Ale Ynys zwieść się nie da, nie to co ja. Rzeczywiście Loreley dobrze zauważyła, że płodność tutaj to rzadkość, więc w sumie dobrze widzieć postać, dzięki której wyrośnie jakieś następne pokolenie. A ja oczywiście życzę powodzenia i samych ciekawych wątków!]
OdpowiedzUsuńYnys
[ Czołem, cześć, mogę cię zjeść? :D
OdpowiedzUsuńNo i pierwsza postać, która dobrze wspomina dzieciństwo! Fach, jak fach, najemnicy zawsze są i będą potrzebni. Ba, są nawet prawie na równi z Wiedźminami, tyle zostają w tyle przez brak mutacji. Także fanie, że ktoś się na takiego zdecydował!
Brakuje mi jakiejś rywalizacji pomiędzy postaciami, więc co powiesz na jakiś zakład? Karczma, dużo podpitych ludzi, muzyka z tyłu gra, piwo w kuflach i ludzie grają w gwinta. Mara mogłaby też trochę sobie popić i jak to ona po alkoholu, chwalić się dokonaniami, jednocześnie rzucając wyzwania. Mogłaby wypatrzeć w tłumie twojego pana i się na niego "uwziąć". I następnego dnia mieliby gdzieś coś zdobyć/ubić, w stylu "kto pierwszy dotrze na górę i przyniesie fioletową różę, ten jest najszybszym biegaczem" xd Ale coś stanęłoby na ich drodze, potwór zbyt potężny, zwłaszcza o jakiejś porze dnia albo dnia *może być przesilenie* i zostaną uwięzieni w jaskini, skazani na siebie, musząc współpracować i wymyślić jakiś plan. Co ty na to? :D
No i życzę dużo wątków, czasu i dobrej zabawy! <3 ]
Kotek gotowy na wyzwania - Mara
[Hm, w sumie to tej baby rzeczywiście poszukać możemy. Tylko Ynys raczej by sama z siebie tego zlecenia nie wzięła, bo ona się takich rzeczy z reguły nie podejmuje. Znaczy, mogłam coś źle zrozumieć, bo cierpię bóle i przez to mózg słabo mi funkcjonuje. Ale może być tak, że rzeczywiście Ynys będzie w tej Temerii, będzie przejeżdżać, a tu właśnie Karen w poszukiwaniu tej baby. Ynys zauważy, że coś nie tak, zapyta o co chodzi, może nawet zaproponuje pomoc, tyle że się okaże, że ktoś babę więzi, o, bo chce ją dać na pożarcie stworowi, bo sobie wieśniak ubzdurał, że dzięki temu go przepędzi.]
OdpowiedzUsuńYnys
[ Aw, dziękuję <3 W każdej karcie zawsze brakuje mi tego czegoś, ale skoro tyle pochlebnych opinii, to najwyraźniej naprawdę jest dobra xD
OdpowiedzUsuńFajnie, że ci się podoba! Powiążmy to dodatkowo z Kwiatem Paproci, będzie magiczny i "spełni" każde życzenie tego, kto go znalazł, nie wiem jak dokładnie to leciało xD No i wiadomo, przy takim skarbie straszliwe licho. Niech to będzie czart, są rzadkie i wyjątkowo upierdliwe. Idealnie się nadają.
Jeśli byś mogła, byłabym wdzięczna <3 ]
Mara
[Niestety, za wątek muszę podziękować chwilowo, bo mam kilka już rozpoczętych/obiecanych, a nie lubię brać za dużo i potem coś zawalać, zwłaszcza, że studia pozerają mi ogrom czasu. Jak coś jednak się zwolni, to przybędę, bo pomysł bardzo mi się podoba i dziękuję za pochwały nad KP :) ]
OdpowiedzUsuńLoreley
[Ło! Człowiek! Cześć, bardzo mi miło powitać kolejnego przedstawiciela tej obecnie traktowanej po macoszemu rasy. (: Karden jest super, jego matka ma piękne imię, a nawiązanie do Mojżesza (albo to moja nadinterpretacja) też jest świetnym pomysłem. ; D Kurcze, jakby tak udało mu się nająć u bogatego człowieczka, który boi się podróżować samotrzeć po szlaku Novigrad-Oxenfurt, bo szaleją tam komanda Scoia’tael, to może udałoby się nam coś ogarnąć. (; Jeśli zaś nie pasuje Ci – nic na siłę. Dlatego przy okazji będę życzyła dobrej zabawy, wspaniałych wątków i szalonych powiązań oraz jak najdłuższego pobytu na blogu. ;]
OdpowiedzUsuńKAYLA z Małego Łęgu
[Cześć! A już od dawna nie robiłam takiej stricte smętnej historii, więc pozwoliłam sobie na szaleństwo, jeśli nie na Wiedźminie to gdzie indziej? ;) Ale Ireth to masochistka, która jest wdzięczna za te wszystkie przeżycia, bo ją ukształtowały.
OdpowiedzUsuńNie mogę zdradzać tak poufnych informacji, bo Ireth by mnie dopadła, jednak mogę zdradzić, że ma to coś wspólnego z tym, że ona jest genialnym strategiem, twierdzi się także, że umiłował ją sam Bóg Kłamstw, ponieważ potrafi przejrzeć każde kłamstwo na wylot, a podczas pobytu na dworze Henselta Ireth nie do końca rozpracowała pewną intrygę. Oczywiście nie jest to cała historia, ale bardzo ją ubodło to, że komuś udało się oszukać kogoś tak spostrzegawczego i bystrego jak ona, więc postanowiła na jakiś czas się wycofać, aby odbudować poczucie własnej wartości.
Tak się zastanawiam, jak by tu jeszcze urozmaicić ten pomysł... Co ty na to, żeby Karden i Ireth współpracowali ze sobą już w przeszłości? Karden jako "prosty" najemnik raczej nie zwróciłby się po informacje do potężnej czarodziejki bywającej na dworach, więc to Ireth musiała go wynająć, bo np. zależało jej, żeby osoba, na którą założyła sidła, nie domyśliła się, kto stał za podstępem albo Ireth potrzebowała kogoś, kto załatwiłby za nią jakieś szemrane interesy, bo sama nie może pozwolić, by brudy skalały jej reputację. W każdym bądź razie właśnie ta osoba, przeciwko której współpracowali, mogłaby teraz ich na siebie nasłać w ramach zemsty albo sprawdzenia, czy to faktycznie oni są odpowiedzialni za jej upadek. Najlepiej, żeby był to ktoś wysoko postawiony wśród szlachciców lub przestępczego półświatka. Chyba trochę to zagmatwałam, ale mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi :) A teraz ktoś wynajął Kardena do ochrony i ten sam ktoś podrzucił nieprawdziwe informacje Ireth. Trochę się poturbują, ale dojdą do niechętnego porozumienia, żeby właśnie przeprowadzić dochodzenie, o. I gdzieś tam to powoli zacznie wychodzić. Co prawda trzeba by było jeszcze dopracować jakoś szczegóły tego byłego zlecenia, ale z tego może się wykluć naprawdę intrygujący wątek :) ]
Ireth
[Dzięki wielkie za miłe słowa! ; D W kwestii Scoia’tael to bardziej myślę o niewoli – Wiewiórki mogły chcieć poznać od zamożnego kupca terminy i plany kolejnych dostaw, aby móc je przechwycić, a Kardena wykorzystać, jako tanią siłę roboczą (w końcu elfy lubią sobie D’hoine ustanawiać niewolnikami). Dlatego też Kayla i pan najemnik mieliby wspólny cel: uciec z ukrytego w gęstym lesie obozu. Jednak wspólna tragedia i nienawiść łączą. : D]
OdpowiedzUsuńKAY
[Pieseła nie ruszamy i cieszę się, że Ci się pomysł podoba. Z chęcią również przyjmę Twoje rozpoczęcie. (:]
OdpowiedzUsuńK.
[W takim razie zaczynam od ich pierwszego spotkania i od razu przepraszam za jakość, ale rozpoczęcia nigdy nie były moją mocną stroną :/
OdpowiedzUsuńTak w ogóle zapomniałam wcześniej pochwalić za tytuł - ubawiłam się, gdy go zobaczyłam :) ]
Nieważne, gdzie Ireth się pojawiła, jej reputacja zawsze ją wyprzedzała.
Twierdzono, że waleczną czarodziejkę umiłował sobie sam Bóg Kłamstw, bo potrafiła przejrzeć każdy fałsz, dostrzegała obłudę szybciej niż ktokolwiek inny i sama potrafiła knuć tak zawiłe intrygi, że nikt nigdy ich nie odkrył. Jej umysł był ostrzejszy niż miecz, którym perfekcyjnie władała, i spokojniejszy, czystszy niż tafla Wielkiego Jeziora Wyzimskiego. Dostrzegała słabości tam, gdzie teoretycznie ich nie było i nie wahała się ich wykorzystywać do własnych celów, a jej legenda rozrastała się z każdym dniem. Ludzie uwielbiają plotki i tajemnice, których nikt nie potrafi rozwikłać, a Ireth składała się z samych sekretów i słów powtarzanych szeptem w ciemnych zaułkach. Była jak wiatr, pojawiała się nagle i równie niespodziewanie znikała, nigdzie nie zagrzewała miejsca dłużej, czasami przypominała letnią bryzę niosącą ukojenie w upalny dzień, kiedy indziej była huraganem, który niszczył wszystko na swojej drodze. Ale przede wszystkim była strategiem. Nieustannie wszystko analizowała, poddawała w wątpliwość, oceniała i wykorzystywała, prowadząc skomplikowaną rozgrywkę z najwytrawniejszymi graczami tego świata. Tej nocy przyszedł czas na jej ruch.
Opatulona płaszczem Ireth zwinnie przemykała między budynkami, starannie kryjąc swoją twarz w cieniu. Kierowała się w stronę najbardziej plugawej części miasta, w której różnej maści szumowiny bezwstydnie proponowały swoje usługi od złośliwych zaklęć po krwawe morderstwa. Czarodziejka wyminęła jednak ich wszystkich i ukrytymi schodkami zeszła do starej piwnicy pod podejrzaną karczmą, gdzie organizowane były nielegalne walki wręcz. Zmarszczyła nos, czując unoszący się w powietrzu kwaśny zapach potu, krwi i agresji. Nie powinno jej tutaj być. Jeśli ktokolwiek rozpozna w niej waleczną strażniczkę tajemnic, wpadnie w poważne tarapaty, ale jej sprawa nie cierpiała zwłoki. Bezlitośnie rozpychała się łokciami, krążąc między zapalonymi amatorami hazardu i mocnych wrażeń, którzy wymieniali się pieniędzmi, stawiając poważną gotówkę na swoich faworytów. Walka powoli dobiegała końca. Niższy mężczyzna wykonał pełen desperacji ruch, próbując ataku z lewej, a wtedy jego jasnowłosy przeciwnik, dla którego Ireth przyszła do tej zapadającej się nory, wyprowadził potężny cios, posyłając rywala na deski. Ten już się nie podniósł.
Czarodziejka bardzo starannie wybrała najemnika, którego zamierzała wplątać w swoją kolejną intrygę. Potrzebowała kogoś bystrego i sprytnego, idiota nie sprostałby wymagającemu dużej dyskrecji i delikatności zadaniu, ale nie na tyle błyskotliwego, by próbował ją oszukać. Musiał być silny, ale nie wyróżniać się tężyzną fizyczną, by nie zwracać na siebie uwagi, odznaczać się cierpliwością i opanowaniem, by wyczekać na odpowiedni moment, ale jednocześnie powinien być zdolny do improwizacji i szybkiego działania pod presją. W dodatku najemnik nie mógł się odznaczać dużą sławą wśród kompanów, a jednak jego usługi powinny stać na zadowalającym poziomie. Standardy Ireth były wysokie, jednak wynikało to z jej ostrożności, a także z wyjątkowo chwiejnej konstrukcji jej planu. Jeden element pójdzie nie po jej myśli i gra skończona. Dlatego z taką starannością przez kilka miesięcy szukała człowieka, który sprostałby jej wymaganiom i w końcu go znalazła. Karden z Cintry. On jeszcze o tym nie wiedział, ale to był jego szczęśliwy dzień.
Ireth poczekała, aż mężczyzna wyjdzie na zewnątrz i chyłkiem wymknęła się za nim, bezszelestnie stawiając kroki na miękkim poszyciu. Zanim ten zdążył się zorientować, złapała go za przegub i teleportowała się z nim na dach opuszczonego budynku na obrzeżach miasta. Kiedy tylko wylądowali, wykręciła jego rękę do tyłu i kopnęła w kolano, zmuszając do klęknięcia. Wybrała go, ale to nie znaczyło, że przestała go sprawdzać. Nielegalne walki wręcz były niczym w porównaniu z walką z Ireth, dla której pojedynki były drugą naturą.
UsuńIreth Ringëril
Uderzenie łokciem w żebra wydusiło z jej płuc powietrze, dlatego przez kilka sekund jej chwyt się rozluźnił, dając najemnikowi szansę na wyswobodzenie się. Szczęście Kardena jednak szybko się skończyło, a jego próba podcięcia Ireth była zbyt przewidywalna, by ją zaskoczyć, dlatego bez problemu odskoczyła do tyłu. Mężczyzna również się cofnął, wyciągając sztylet. Ostentacyjnie wywróciła oczami, widząc tę wykałaczkę, aż ją korciło, by wyciągnąć swój miecz, ale za bardzo przypominało to żałosne porównywanie swoich męskości przez niedowartościowanych półgłówków, więc po prostu ugięła nogi, na wszelki wypadek przyjmując pozycję obronną. Krew czarodziejki wrzała, gdy zew walki nakazywał jej rzucić się do przodu i w kilku eleganckch, pełnych wdzięku ciosach powalić go na dach, ale nie ściągnęła go tutaj po to, by zniszczyć jego ego pojedynkiem, który zakończyłby się szybciej, niż Karden zdążyłby wyrecytować król Henselt to nikczemnik z ułomną męskością. Ireth świerzbiły jednak ręce, aby dać nauczkę temu butnemu durniowi i wpoić mu nieco szacunku do kobiet.
OdpowiedzUsuń- A mogłam wybrać kogoś o mniej niewyparzonej gębie - mruknęła pod nosem, cmokając z dezaprobatą, niczym nauczycielka dająca reprymendę krnąbrnemu uczniakowi. Ireth błyskawicznie rzuciła się do przodu, zwinnie uskakując przed nożem, którym najemnik niezgrabnie się zamachnął. Chwyciła go za przegub, w tym samym czasie wyprowadzając prawy sierpowy. Gdyby chciała go skrzywdzić, prawdopodobnie złamałaby mu kość policzkową, ale specjalnie wstrzymała rękę. Równie szybko cofnęła się poza zasięg jego uderzeń, groźnie mrużąc oczy.
- Spróbuj jeszcze raz mnie obrazić, a wepchnę ci męskość do gardła - ostrzegła go Ireth, chociaż w jej głosie nie pobrzmiewał gniew, raczej wykalkulowany chłód, jakby stwierdzała oczywistość.
Wygięła łabędzią szyję, przechylając głowę na bok, nie przestając oceniać jasnowłosego najemnika, wciąż na nowo upewniając się, że sprosta zadaniu. Bo nie miała żadnych wątpliwości, że się go podejmie; nawet jeśli nie przemówi do niego cała góra koron novigradzkich, mogła liczyć na jego awanturniczą naturę, która nie pozwoli mu zrezygnować z tak niebezpiecznej przygody.
W pierwszym odruchu Ireth chciała zignorować jego pytanie, ale wiedziała, że jeśli Karden nie przestanie się troszczyć o zwierzę, nie skupi się na jej słowach i prawie na pewno nie zamknie jadaczki, a ona za bardzo ceniła ciszę, by się na to skazać.
- Mirla jest w tym samym miejscu, w którym ją zostawiliśmy - odpowiedziała powoli Ireth, jakby przemawiała do mało rozumnego dzieciaka, a kąciki jej warg uniosły się w kpiącym uśmiechu. Nie wiedziała, czy jego zainteresowanie losami psa powinna uznać za przejaw dobrego serca, czy naiwnej głupoty, jednak postanowiła tego nie komentować. Zamiast tego rzuciła mężczyźnie ciężką sakiewkę, w której pobrzękiwały monety.
- To - powiedział, skinięciem wskazując na trzymany przez niego woreczek - jest gwarancją twojego milczenia. Nigdy się nie spotkaliśmy, nigdy nas tu nie było. Możesz odejść w tej chwili bez żadnych konsekwencji z tą sakiewką. Odstawię cię w miejsce, z którego cię zabrałam i rozejdziemy się w różne strony, a ty będziesz trzymał język za zębami. Jeśli zdecydujesz się mnie wysłuchać, nie będzie już odwrotu. Będziesz musiał doprowadzić zadanie do końca bez względu na koszty, ale twoje poświęcenie zostanie bardzo hojnie wynagrodzone. Zastanów się dobrze. Masz tylko jedną szansę, a ja nie mogę zagwarantować ci niczego poza tym, że zadanie jest obarczone dużym ryzykiem, lecz jest to sprawa najwyższej wagi. Miesiącami szukałam odpowiedniego człowieka i wybrałam ciebie, bo wierzę, że jesteś w stanie to zrobić. Jednak decyzja należy do ciebie.
Ireth przegryzła wnętrze policzka, odwracając się do niego plecami i splatając za sobą dłonie. Nie chciała na niego naciskać, dlatego uparcie wpatrywała się w przestrzeń przed siebie. Chociaż na dnie jej serca na stałe zalęgł się chaos, w tym momencie była opanowana. Ponownie powtórzyła w głowie wszystkie kroki swojego planu, patrząc na niego pod różnymi punktami w poszukiwaniu słabych punktów, które będzie musiała zabezpieczyć, lecz wiedziała, że to były najlepsze kroki, jakie mogła podjąć.
UsuńIreth
[Nie no, jasne! Możemy zrobić i tak. Zresztą, jak to zwykłam mówić, jakoś to będzie i jakoś się to samo potoczy, o! To kto zaczyna? ;)]
OdpowiedzUsuńYnys
Ireth niemal się roześmiała, widząc, jak Karden ostrożnie stąpa po dachu niczym zwierz uwięziony w klatce. Ona uwielbiała wysokość, bo ta ułatwiała zdystansowanie się do sytuacji, zaczerpnięcie drugiego oddechu, zebranie myśli. Swobodnie poruszała się po dachówkach i różnych pochyłościach, nic sobie nie robiąc z tego, że przy odrobinie nieszczęścia mogłaby spaść i złamać sobie kark, chociaż częściowo mogło to wynikać z jej nadludzkich umiejętności, które nigdy jej nie zawiodły. Sama myśl o tym, że portale, o których wspomniał mężczyzna, miałyby śmierdzieć, była komiczna, ale właśnie z takich drobnych niewiadomych miały wyrosnąć uprzedzenia, które ostatecznie zamieniły się w prześladowania czarodziejek i czarodziejów w przeszłości. Ireth nawet nie starała się tłumaczyć czy spierać z jego poglądami na temat teleportacji, bo to nie miało najmniejszego sensu. Komuś, kto nigdy nie spotkał się z podobną magią, trudno byłoby to zrozumieć, czarodziejki nie bez powodu stanowiły niegdyś elitarne grono.
OdpowiedzUsuńKobieta gwałtownie odwróciła się w jego stronę, mrużąc oczy.
- Mam krew na rękach, ale zawsze przelewałam ją w słusznej sprawie, a w tej chwili staram się powstrzymać świat jaki znasz przed upadkiem. Uwierz mi, chłopcze, to nie jest zabawa, nie próbuję cię wynająć, bo ktoś stoi mi na drodze. Jak sam już się przekonałeś, potrafię zadbać o siebie i swoje interesy, nie boję się ubrudzić sobie rąk. Ale niezależnie od tego, jak potężną mocą bym dysponowała, a możesz mi wierzyć na słowo, nie widziałeś nawet ułamka tego, co potrafię zrobić, nie uważam się za lepszą i jak każdy potrzebuję sojuszników. - Ireth mówiła pewnie i rzeczowo, nie pozwalając, by do jej głosu wdarły się niepotrzebne emocje, chociaż sugestia, że miałaby wynajmować najemnika po to, by zamieść brudy pod dywan, wprawiła ją w gniew. Czarodziejka mogła stać się niebezpiecznym przeciwnikiem dla wielu władców z powodu posiadanych informacji, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego, ale zamiast niszczyć, starała się budować. Trzymała się raz wytyczonej sobie ścieżki, nie pozwalając na dekoncentrację czy utratę kontroli, poświęciła znaczną część swojego życia na pomaganiu innym i stworzeniu lepszego dla osób władających magią świata. Jak w każdym również w Ireth czaił się mrok, ale narzuciła sobie tak głęboką dyscyplinę, że został on zduszony w zarodku. Chociaż była wojowniczką, pragnęła pokoju i nigdy nie podejmowała się walki, jeśli niosła ona za sobą zbyt wielkie straty. Widziała zbyt wiele, by nie doceniać wartości każdego ludzkiego życia.
Kobieta wzięła głęboki oddech, powoli rozluźniając napięte mięśnie karku, kiedy zrozumiała, że stoi napięta jak struna i może przez to sprawiać wrażenie wyniosłej. Wiedziała, iż musi przekonać najemnika do swoich racji, ale na tym etapie nie mogła zdradzić mu za wiele, mimo że ten wyraźnie próbował ją zaczepkami podpuścić do wyznania mu chociaż części prawdy. Chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego na głos, mężczyzna zaintrygował ją swoją postawą. Większości jego kolegów po fachu nie przyszłoby do głowy zadawanie pytań, interesowałaby ich tylko wysokość nagrody, niezależnie od tego, jak niebezpieczne byłoby postawione przed zadanie. Chciwość ogłupiała, obłapiała zmysły i zdrowy rozsądek, liczyło się tylko jedno słowo: więcej. A mimo to Karden nie przestawał być czujny, ani razu nie zapytał o sumę, jaka zasili jego sakiewkę, jeśli przystanie na jej propozycję. Jednak chociaż udało mu się wzbudzić zainteresowanie Ireth, co naprawdę rzadko się zdarzało, jednocześnie obudził w niej irytację. Nie powinien być aż tak ciekawski i w tym samym momencie obojętny. Nie miała jednak zamiaru zwierzać się ze swoich myśli.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego potrzebny jest mi najemnik. Dlaczego nie powierzę tego zadania komuś, komu ufam, kogo mogłam obserwować przez wiele lat i którego jestem pewna - zaczęła w końcu cicho Ireth, a w jej słowach brzęczał smutek oraz rozgoryczenie - Nawet najbardziej zaufani ludzie mają swoją cenę, a w moim świecie wyjątkowo łatwo sprzymierzeńcom przychodzi zmiana strony. Trudno się oprzeć pokusie, gdy w grę wchodzi nieczysta potęga, polityka i fisstech. Ale ty jesteś neutralny. Pochodzisz z zewnątrz i pozostaniesz nieczuły na pułapki, które tak dobrze oddziaływują na osoby z mojego środowiska. Nie mogę być pewna nikogo, bo wici moich przeciwników sięgają głęboko, ale tobie nie zależy na niczym, co oni mogą ci zaoferować. Właśnie dlatego stoję przed tobą, Kardenie z Cintry. A ta sakiewka nie jest tak naprawdę nawet początkiem tego, co mogę ci dać, jeśli zgodzisz się na moje warunki.
UsuńIreth wzruszyła ramionami, patrząc na niego uważnie. Wiedziała, że najemnik ma wątpliwości i węszył podstęp, mogłaby wpłynąć na jego uczucia, pobudzając w nim poczucie zaufania, ale chciała, żeby podjął tę decyzję samodzielnie, w pełni świadomy. Do niczego go nie zmuszała, nie zastosowała na nim żadnej ze swoich manipulacyjnych gierek, chociaż to byłoby prostsze.
Ireth
[A wiesz co, ja chyba przyjdę po ten wątek :) Bo jakoś tak mi brakuję interkacji L. z facetami. Zdecydowanie mogą się spotkać na trakcie, ale jako, że stwierdziłam, że za dużo mi tutaj "przeszłościowch" wątków, to zaproponuję coś innego, ale w sumie podobnego. Otóż, Loreley musi spotkać się z kimś w Cidaris, więc na pewien etap swojej podróży wiodący przez Temerię wynajmuje Kardena do ochrony aż do celu. Tutaj mamy możliwość pofantazjowania z dezerterami z armii Nilfgaardzkiej, którzy myśleli że to jeno dama i jeden rycerz, a tutaj sfajczą im się dupki albo jakimś potworami :) Oczywście Loreley nie zamierza od razu przedstawiać swojej magicznej tożsamości :) ]
OdpowiedzUsuńLoreley
Od południa przebywała we wsi Jantra, szwendając się od chaty do chaty, w poszukiwaniu najlepszego w okolicy kowala, który miałby ulepszyć jej miecz - Śmiech. Za daleko było do Novigardu, a jej ostrze potrzebowało poprawek. A nuż trafi na agresywnych chłopów i będzie musiała zrobić z niego użytek. Wolała, aby cięcie było szybkie. Lepiej dla niej, gdyż nie będzie musiała kłopotać się z wyciąganiem Śmiechu, gdyby ugrzązł w ciele, i dla chłopa, który przeżyje mniejsze męki. Zbliżał się już niemal zachód słońca, a ludzi na podwórzu było jak nierobów w Wiedźmińskiej Szkole. Na dodatek ta przeszywająca cisza. Owszem, ptaki gdzieś z tyłu śpiewały, ludzie szeptali w chatach, a puste łódki pływały na jeziorze, jednak po takiej "wesołej" wsi, słynącej z urządzania wesel, spodziewała się większej otwartości. Nawet dla wiedźmina z niechwalebnego cechu Kota. A gdyby to nie dość zniechęcało - Zmory z Darkmont, chwalącej się z zabijania masy ludzi we śnie. Wszak musiała wyglądać tak odpychająco, a Mara do najbrzydszych kobiet na świecie nie należała, że gdy pukała do chat, słyszała przesuwanie mebli i zamykanie okiennic. Czyżby znowu wyprzedziła ją reputacja?
OdpowiedzUsuńWkrótce potem usłyszała kroki, dochodzące z południowego wejścia do wioski. Ludzie. Droczący się ze sobą. Śmiech. Wyciąganie miecza z pochwy. Przekleństwo. Bandyci. A gdzie kowal?
Mara stanęła na środku drogi, dokładniej widząc mężczyzn. Wyglądali jak zwykli chłopi. Podarte ubrania, mięśnie nabyte od pracy w polu, opalona skóra od słońca, buty z licznymi dziurami. Mogłaby pomyśleć, że to niedoświadczeni rozbójnicy, chcący rozgłaszać na prawo i lewo o swojej sile i potędze, zabierając przy tym dobra ze wsi. Oni też ją zobaczyli, wyglądała pewnie jak jeden ze śmiałków, którzy dawniej chcieli pokonać bandytów, ale skończyli nadziani na miecze. W swojej przylegającej, lekkiej, ciemnej zbroi, czarnych włosach, śmiałej postawie i dwóch mieczach na plecach mogła uchodzić za samobójczynię. Sama jedna na dziesięciu chłopów. Och, co ona teraz pocznie. Była niemal pewna, że nie wiedzieli kim są wiedźmini. Już uciekaliby w popłochu.
- Ejże, dziewko! - zawołał jeden z nich - Nie doszło cię do słuchu, żem to com na zewnątrz, tom nasze? - Usłyszała salwy śmiechu, a po chwili niemalże przekrzykiwanie:
- Ja chcę jej miecz!
- A ja ten drugi!
- Ja tom chcę ją na sianie.
A Mara cierpliwie czekała, aż podejdą bliżej.
- Ty, Neils, patrzaj! Ona ma kocie oczka! - Oznajmił jeden z nich, przyglądając się jej uważnie. Zmarszczył brwi. - Jesteś wiedźmą, Kocie Oczka?
Wiedźminka uśmiechnęła się niemal bezczelnie, czując na sobie wzrok przestraszonych ludzi, wyglądających przez okna. Wiedziała, że wyczekiwali na jej odpowiedź, a ona jak zwykle miała zamiar dać ją niejednoznaczną.
- Sądzę, żem teraz jestem damą w kłopotach. - Przechyliła głowę, lustrując ich wszystkich wzrokiem. Powaliłaby ich bez problemu. Nie mieli zbroi, odpowiedniej broni, a ich jedyną przewagą była zapewne reputacja. Co za ironia. Gdyby znali Marę, wiedzieliby, że spełnia wszystkie trzy warunki. Na ich nieszczęście, nie rozpoznali jej, a ona się nimi trochę pobawi. Jak kot z myszami.
- Słuchajta, niegłupia ona! - Zaśmiali się, nie uznając pospolitego stwierdzenie faktu za akt mądrości. Jeden do niej podszedł, chwytając ją za szczękę i dokładnie oglądając jej twarz. Ledwo powstrzymała się od odtrącenia jego rąk.
- Wiecie, gdzie jest kowal? - Zapytała, cierpliwie znosząc podziwianie jej twarzy. Nie było co ukrywać, mieszkańcy Jantry nie obchodzili jej w ogóle, mogłaby ich zdać na pastwę bandytów, gdyby miała już ulepszony miecz. Usłyszała kichnięcie dziecka, chowającego się w jednym z okien i patrzącego na nią jak na bohaterkę. Stwierdzenie jak najbardziej błędne. Ratowała własną rzyć. Teraz. Kiedyś było inaczej. Ale dawne dzieje powoli paliła w swoich wspomnieniach. A bohaterowie w tym świecie nie istnieli. Byli tylko ci, którzy żądali mniej od świata. - Nie? - Uniosła brew, sprawdzając czy, aby nie kłamią. Westchnęła, wyrywając głowę z uścisku. - W takim razie pozwólcie, że będę teraz swoim rycerzem. - Mówiąc to, dobyła ukrytego ostrza i wbiła go prosto w serce, najbliżej stojącego chłopa.
UsuńNie musiała nawet dobywać mieczy, nie chcąc ich tępić na takie pospólstwo. Ciosy odbijała sztyletami, lawirowała wśród bandy niezorganizowanych chłopów, którzy nadaremnie starali się przewidzieć jej ruchy. A ona tańczyła. Wśród krwi, wśród padających ciał, wśród błagania o litość. Ach, co za taniec! Pełen okrucieństwa, uśmiechów, szybkich cięć. Poruszała się z wrodzoną gracją. Płynnie i zwinnie, trafiając czasem parę razy, nim chłop padł bezwładny na ziemię. Po paru minutach popadali wszyscy z pościnanymi klatkami piersiowymi, plecami, a nawet twarzą. Mara przyklęknęła w kałuży krwi, wycierając sztylety o podarte ubrania jakiegoś chłopa i wkładając je z powrotem za pasek. Spojrzała za siebie. Mieszkańcy Jantry powychodzili z chat, patrząc na nią różnie. Jedni z przestrachem, drudzy z fascynacją na twarzy. Nie potrafiła stwierdzić, którzy przeważali. Przeszła z nogi na nogę, patrząc na pospólstwo pytającym spojrzeniem.
- Gdzie znajdę kowala? - zapytała spokojnym tonem, jakby przed chwilą nie zamordowała, bo pojedynek sprawiedliwym nazwać nie było można, dziesięciu mężnych zbójów. Nagle ktoś wyszedł z wnętrza jednej z chat z uśmiechem na twarzy.
- Kowal poczeka, dobrodziejko! Świętujmy, gdyż bandyci raz na zawsze odeszli! - Krzyknął, zwracając się do ludzi, którzy podzielili jego okrzyk. Ten sam człowiek chwycił ją za nadgarstek, ciągnąc ją za sobą do pobliskiej karczmy. Pusty lokal nagle zaczęli odwiedzać ludzie. Pili, tańcowali, bardowie grali skoczne melodie, alkohol lał się strumieniami, siłowali się na ręce, a w centrum tego wszystkiego znajdowała się Mara, która po paru kuflach czystego spirytusu, roześmiana opowiadała o niektórych ze swoich ciekawszych wędrówek. Z jej ust śmiech słychać było co chwilę, jej ruchy stawały się coraz bardziej nieprzemyślane, z kufla rozlewała połowę zawartości, a nogi same rwały się do tańca. W pewnym momencie do jej uszu doszła jakaś ciekawa wzmianka o czymś nieosiągalnym, więc od razu podjęła wyzwanie, nawet jeśli nie było wprost kierowane do niej, chwaląc się swoimi czynami i szukając śmiałka, który byłby w stanie z nią konkurować. Bo w końcu co to za radocha, zrobić wszystko samemu, nie mieszając przy tym kogoś z błotem?
Niemal "tanecznym" krokiem podeszła w stronę szynkwasu, odbierając kolejne darmowe piwo. Upiła nieco zawartości, resztę rozlewając i śmiejąc się przy tym głośno.
I wreszcie zauważyła kogoś godnego konkurowania z nią. Jasnowłosy jegomość, dopijający zawartość kufla i głaszcząc psa, siedzącego pod stołem. Nieco chwiejnym, ale szybkim, krokiem podeszła do mężczyzny, siadając przed nim na stole, wcześniej niemal niezauważalnie odsunęła kufel piwa. Delikatnie jak na nią chwyciła go za szczękę, zmuszając go do spojrzenia na jej twarz.
- Może ty przyjmiesz wyzwanie? Wyglądasz mi na odważnego wojownika. - Powiedziała, nie spuszczając z niego oczu i uśmiechając się pod nosem. Zanim zdążył odpowiedzieć, zeszła ze stołu "o stopień niżej", siadając na jego kolanach, nadal wlepiając w niego kocie spojrzenie. Puściła jego szczękę, przesuwając dłoń na jego ramię, zwodniczo się uśmiechając. - A może się boisz? W końcu przegrana z kobietą to ujma dla każdego chłopa. - Przekrzywiła nieco głowę, ciekawa jego odpowiedzi. Gdyby się nie zgodził, dość łatwo mogła poderwać tłum i odpowiednio zmobilizować go do starcia.
UsuńZwodnicza Zmora
[Jestem niemiła, wredna i w ogóle, ale czy mogę cię prosić o ten początek jednak? Bardzo przepraszam, ale po prostu miałam mało czasu i w przyszłym tygodniu też go będę mieć niewiele, więc musiałabyś jednak trochę poczekać. :c]
OdpowiedzUsuńYnys
[Oczywiście, że piszemy! Po prostu pytałam parę razy na szałcie, czy piszemy, czy jesteś, a nie było odzewu, dlatego nie wysylałam. : D]
OdpowiedzUsuńLasy na trasie Novigrad-Oxenfurt były doskonałym punktem do osiedlenia się. Ludzie jednak nie robili tego z wielu powodów. Po pierwsze, gęste, wilgotne bory były zbyt rozległe, aby móc je zaadaptować, a masowa wycinka nie wchodziła w grę na odleglejszych terenach, bowiem drzewostan był zbyt stary i zbyt potężny, aby siła, nawet kransoludzkich łap – wyrobionych w czasie ciężkich prac w paśmie górskim Mahakam, gdzie znajdowały się ichsze i gnomie kuźnie – była w stanie je powalić. Nie było również maszyn, które byłyby w stanie zmierzyć się z grubymi konarami. Tym sposobem zaś w ciemnościach, skryte pod niebem liści i igliwia rozwijały się przeróżne potwory – głównie insektoidy, ale nierzadko również biesy i czarty, a nawet niekiedy o terytoria walczyły lesze, co zazwyczaj kończyło się straszliwą śmiercią tych nieszczęśników, którzy akurat znaleźli się w okolicy. Był to więc drugi powód, dla które osady preferowano zakładać w jak największej odległości od tych nieprzebytych połaci, mimo że nierzadko wiązało się to z dużymi kosztami transportu drewna. Po prawdzie, nawet bandyci niechętnie przebywali w okolicy, nauczeni doświadczeniem przeszłości nieszczęśników, którzy potracili życia – zagubieni lub rozszarpani przez pokoniunkcyjne monstra.
Jednocześnie, lasy na trasie Novigrad-Oxenfurt stały się doskonałą mekką dla elfich buntowników. Komanda Scoia’tael świetnie rozumiały zawiłość przyrody i jej zachowania, a dukty kupieckie, które przecinały gęstwinę, zostały zbudowane przez ich przodków, zanim ci uciekli do krainy Aen Elle – stąd pochodziło ich przekonanie, zresztą względnie słuszne, że poradzą sobie na tych nieznanych, zapomnianych terenach. Założenie obozu w dzikiej kniei było więc kwestią czasu – okolica zapewniała czystą wodę z kilku strumieni, parę pieczar do ochrony czerepów przed deszczem, głębszych i płytszych, idealnych do przechowywania jedzenia, jak i do zaadaptowania ich na miejsca do spania, a zwierzyna, niezaznajomiona z myśliwymi i kłusownikami, dawała się wprawnym łuczników z łatwością upolować, więc na brak prowiantu również nie mogli narzekać. Jednak najistotniejsze było w tym wszystkim to, że trasy przez niebezpieczne bory, chociaż pełne nieprzyjemnych niespodzianek, szczególnie jeśli poróżowano samotnie pod osłoną nocy, nadal były bardzo chętnie uczęszczane przez chciwych, łasych na łatwy zarobek kupców, którzy jak najszybciej chcieli dostać się do wyznaczonego celu, skracając sobie drogi. Wiewiórki miały więc używanie, napadając na karawany i łupiąc je.
Nie zostawiali jednak żadnych trupów na starym, elfim dukcie, nie chcąc, aby wokół zebrały się trupojady, które mogłyby odstraszyć innych handlarzy – i tak już mieli problemy z tym, że rozniosła się wieść o niebezpieczeństwie na obszarze, który samozwańczo zajmowali. Niedługo mogło więc się zdarzyć tak, że ich dotychczasowe szczęście odwróci się i przyjdzie im podróżować wiele mil na północny-zachód, ku głównej trasie – uczęszczanej natomiast zbyt gęsto – łączącej Największe Miasto Północy i Miasteczko Uniwersyteckie, to zaś wiązało się z wydatkami, na które nie mogli sobie pozwolić. Kayleigh zorientowała się – schowana wśród gałęzi na jednej z dębowych koron i ciągle obcierając oczy, które co chwilę zalewał deszcz – że tak naprawdę chyba już powinni zmienić lokację, może nie samego obozu, ale ich polowań. Spędzili bowiem już dwa dni wśród zimna i nieprzerwanej ulewy, poruszając się jak najmniej, a żadnych kupców ani widu, ani słychu i była przekonana, że cały ich trud z ustawieniem zasadzek i przygotowaniem się do ataku – w tym wykopanie zawczasu kilku mogił w głębi lasu, z dala od ich obozu – pójdzie na marne. Po prawdzie również, nie miała pojęcia, dlaczego po raz kolejny wzięto ją ze sobą na akcję, skoro ciągle powtarzano z pogardą, że do niczego się nie nadaje.
Nie chodziło już nawet o typową niechęć Starszego Ludu – który mówiąc krótko wyżej srał niż rzyć miał we wszystkich aspektach życia – do zwykłych Dh’oine – ludzi, takich jak ona; nawet jeśli owi ludzi zostali siłą wcieleni do oddziału Scoia’tael i stali się niemalże niewolnikami – ale o to, jak Kayla zachowywała się podczas rabunków. Owszem, zawsze odpowiednio i celnie atakowała, ale nigdy nie cięła tak, aby zabić – robiła wszystko, aby zatrzymać przy życiu bogom ducha winnych kupców, co wiązało się z wieloma nieprzyjemnościami; ci albo ginęli z rąk innych Wiewiórek, albo ona zbierała baty za swoją głupotę – w końcu ocaleli mogli ostrzec innych, a nawet sprowadzić na karki elfów temerskie oddziały specjalnie, zwane Niebieskimi Pasami, które swoimi rozpryskującymi bełtami robiły z wnętrzności nieprzyjemny gulasz. Była przy tym również boleśnie świadoma, że jako wychowanka wiedźmina ze Szkoły Kota, Joëla zwanego Żelaznobokim, nigdy nie zostałaby przez niego pochwalona za okazywanie litości. Czuła się z tym źle – mimo że jej nauczyciel nigdy w zasadzie jej nie docenił, więc nie znała smaku tej przyjemności – bo ostatnim, czego pragnęła, było zawiedzenie go, mimo że opuścił ją, zostawił samą na pastwę potworów na nieznanych terenach i sprawił, że wbrew jej woli przygarnęli ją szpiczasto-uszy buntownicy.
UsuńJednocześnie postanowienia nie miała zamiaru zmieniać, więc kiedy pierwsza z wystrzelonych w zbawienną karawanę kupiecką – inni pewnie słyszeli ją od dawna, ale ona była zbyt zajęta tym, co działo się w jej głowie – strzała, trafiła jednego z jeźdźców, skrzywiła się nieładnie. Straszna śmierć…, pomyślała, ale nie ruszała się z miejsca: czekała zgodnie z poleceniem, na moment, kiedy wóz jeszcze kawałek podjedzie, a uczestnicy podróży zaczną pierzchać do lasu. Dowódca, Argon Gayre, nauczony jej zachowaniem, wysyłał ją chyba głównie w postaci muła, który miał wybrać wszystko co ważne z wozu i spakować do torby – jej głównym zadaniem było więc przenoszenie towaru z traktu do obozu i pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że przez to trup ścielił się gęsto. Co prawda, tym razem pacyfikacja odbyła się bez zbędnego rozlewu krwi – kilka ciał padło bez życia na ziemię w kałuże krwi bardziej celem przestrogi, niż faktycznej chęci zabicia wszystkich wokół. Skoro bowiem poddawano się, to nawet elfy potrafiły uszanować „białą flagę” – problem pojawił się chwilę później, co zrobić z mężczyznami, którzy opuścili broń. Po krótkiej dyspucie w Starzej Mowie zrobiono z nimi to, co z nią – zabrano z zawiązanymi oczyma, bezbronnych do obozu. Kayla pomyślała wtedy, że już lepsza byłaby śmierć.
Doskonale wiedziała bowiem, co czeka zwykłych Dh’oine w miejscu, gdzie rządza Scoia’tael – na dodatek kupcami byli Nordlingowie, a nie było tajemnicą, że oddziały Wiewiórek za pośrednictwem Franceski Findabari, a więc nie do końca oficjalnie, wspiera cesarz Nilfgaardu. Najbardziej jednak było jej żal psa, który dzielnie, chociaż w znacznej odległości, wlókł się za swoim właścicielem – nie była pewna, dlaczego go zwyczajnie nie ustrzelono, ale czuła, że jeszcze taka próba zostanie podjęta: elfy były zmyślne i spostrzegawcze, szybko spostrzegł, ze czworonóg jest przyjacielem jednego z mężczyzn, sądząc po jego parszywej mordzie i zbyt dużej pewności siebie, niemalże bezczelnej butnością, którą się odznaczał, bez najmniejszych zahamować pykając fajką, najpewniej najemnika; Kay widziała kiedyś paru, którzy zawsze ginęli spod miecza jej opiekunka, bowiem wiedźmin uznawał, że ci są ujmą na honorze, wrzodem na zdrowym organizmie narodu i w ogóle psując wiedźmińską reputację, jakby i ta była zbyt mało nieprzyjemna. Ona jednak nie była Joëlem, a kimś, kto był w tej samej pozycji, co inni schwytani: była więźniem skazanym na łaskę i niełaskę skośno-uchych chujków, dlatego też przy pierwszej nadarzającej się okazji, postanowiła zagaić do jednego z nich.
— Cosik mi się zdaje, żeś zmysły postradał gadając do psa – nie skradała się, mógł ją usłyszeć od dawna, tak samo jak ona słyszała jego słowa. – Nie związali cię – zwróciła uwagę; najemnik pozostawiony był w pewnej odległości od obozu, pod swoistym, bogato rzeźbionym totemem. Kayleigh jednak wiedziała, że najmniejszy ruch mężczyzny skończyłby się przebiciem strzałą z lotką przy samej skórze: był ciągle obserwowany. – Masz – podała mu kawał czerstwego chleba i wysuszoną na wiór kiełbasę. Usiadła naprzeciwko i niespokojnie spoglądała na zwierze. – Jak się wojna dla naszych toczy? – Wystawiła piegowatą buzię do słońca. – Naszych… dla Północy – sprostowała, a jej szmaragdowe oczy zabłysły groźnie, gdy krótko spojrzała na więźnia. Przekrzywiła w zabawny sposób głowę, a jej płowe loczki zakołysały się lekko. – Wpakowałeś się w niezłą kabałę, druhu – stwierdziła, nie czekając na odpowiedź. – Patrzałam tam na ciebie, na trakcie – mówiła prostym, wiejskim żargonem, bo żadna z niej dama była – dobrze żeś mieczami wywijał – przyznała z uznaniem – ale za bardzo lewą stronę odsłaniasz – dodała miękko, szczerząc się delikatnie i wiedząc, że najpewniej zaraz zostanie zbesztana za głupie uwagi, skoro i tak się na niczym nie zna. – Ech… niezłe psie syny z tych elfów, nie? – Podjęła, nie usłyszawszy nadal odpowiedzi: rozpaczliwie pragnęła jednak porozmawiać z kimś, kto nie jest elfem, kto jest człowiekiem, tak jak i ona. Szkoda tylko, ze nigdy nie posiadła zdolności konwersacyjno-retoryczno-erudycyjnych. – Chwosty sucze nynie wiedzą, żeś zdolny i, tfu!, wykorzystają to razik, po raziczku. Nie zabiją cię, jak mnie nie ubili, tylko z honoru cię ogołocą, plugawce, czarcie pomioty, tfu! – Przygryzła, papugując mężczyznę i jego fajkę, cienki patyk.
UsuńKAYLA z Małego Łęgu, która mocno przeprasza za wszelkie opóźnienia
[Hej! Tak sobie myślę, że skoro jest nas tak mało, a my jeszcze wciąż tutaj zaglądamy, to może, żeby umilić sobie życie, sprezentujemy sobie jakiś wątek z okazji... przemijającej majówki? :D]
OdpowiedzUsuńArgon