sobota, 20 lutego 2016

Kiedyś byłam różą...

Granatowa suknia szemrała niczym woda, gdy Loreley podniosła się ze swojego miejsca. Jedyna znana powszechnie słabość kobiety - przepiękne ubrania, które zachwycały jeszcze w trakcie przymiarek. Teraz, idąc powoli w stronę balkonu, tkanina mieniła się drobnymi kryształkami, nadając kobiecie wyglądu uosobionej istoty nocnego nieba. Lekki materiał poruszał się między jej stopami jak mgła. Poważna mina i zaciśnięte wargi dodawały jej twarzy lat, ale i tak wyglądała jakby dopiero przekroczyła dwudziesty rok życia, mając dwa razy więcej i jeszcze trochę. Oparła blade nadgarstki o balustradę, bezwiednie zaciskając w powietrzu palce i je co rusz rozluźniając. Zamknęła oczy i starała się wsłuchać w noc, uspokoić nerwy. Za bardzo przejmowała się, ale jak się nie przejmować, gdy donoszono jej o coraz to nowych kłopotach czarodziejów, braci i sióstr. Nie potrafi wybaczyć sobie, że ukrywa się pod mianem trzeciej córki własnej siostry, a rodzina skrzętnie podtrzymuje tę teorię. Zacisnęła powieki, by nie patrzeć na wesoły Novigrad, błyszczący tysiącem latarni, gdy ludzie godni złotych pałaców musieli ukrywać się po szopach i umierali z głodu, nie mogąc żyć wedle własnej drogi i nauki, jaką im wpojono.
Punkty          Historia          Powiązania

...cierniem jestem dziś.

_____________________________________________________________________________
Od Autorki

Wątki: Shani, Argon, Sigyn, Mara, Kayla

42 komentarze:

  1. [Dzień dobry! Witam pierwszą czarodziejkę na blogu, widzę, że nasze grono powoli się rozrasta. :)
    Pani tak bardzo pasuje do realiów bloga, jestem zachwycona! Mam nadzieję, że będziemy mieć okazję do wspólnego wątku, bo Sigyn chętnie spędziłaby trochę czasu w towarzystwie czarodziejki. A nóż widelec podpatrzyłaby od niej coś ciekawego. :)]

    SIGYN

    OdpowiedzUsuń
  2. [Widzę, że nasze postacie mają głębokie poczucie misji!
    Wyszła naprawdę bardzo ładnie, podoba mi się jej naturalność, choć w zasadzie nigdy nie przepadałam za czarodziejkami w Wiedźminie.
    Może to właśnie ten piękny wizerunek tak łagodzi jej magiczność w moim odczuciu?
    Wydaje się naprawdę przyjemną postacią. A do tego wszystkiego te gify! <3

    Więc, Loreley, porozmawiajmy o dzieciach... ]

    Shani

    OdpowiedzUsuń
  3. [No, hej :D Krótko się witam, bo postać bardzo mi się podoba i nie wiem, co tu więcej napisać xD Jak Vane nie jestem specem od krasomówstwa xD Ale spytam o wątek, bo kazałaś sobie zaklepać. Więc masz jakiś pomysł czy myślimy wspólnie? :)]

    Vane

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć! Za te sukienki nie ma co przepraszać, gify są świetne, a wizerunek bardzo wpasował się w realia. Wszystko ładnie i pięknie, aż nie ma się do czego przyczepić. Drugie zdjęcie w karcie jest po prostu wspaniałe. Życzę dobrej zabawy na blogu oraz ciekawych wątków. ;)]

    Ynys

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Czołem cześć, mogę cię zjeść? :D Zawsze podziwiałam, gdy ktoś opisywał piękne suknie, które z najmniejszymi detalami sobie wyobrażałam. Też kocham suknie, zwłaszcza te z dawnych epok <3 Cóż, Mara w przeciwieństwie do mnie wielką pasjonatką nie jest, a do ubrań nie przywiązuje wagi. Wzięłaś Sarah Gadon, jeśli się nie mylę? Parę razy spotkałam się już z nią na stanowisku czarodziejki, pasuje idealnie :D Zatem udanych czarów marów i hokusów pokusów oraz niewykrycia. Jeśli jesteś chętna na wątek, to zapraszam! :) ]

    Mara

    OdpowiedzUsuń
  6. [Śliczne są te gify w całej karcie *-* Też robię czarodziejkę i najprawdopodobniej też z Aretuzy. Chyba, że by zrobić z niej jedną z uczennic Loreley? Co ty na to?
    Aż zostawię maila gdybyś była chętna na takie powiązanie: kinia10kinia@gmail.com ]

    Wkrótce Anya(?)

    OdpowiedzUsuń
  7. [A mogłabyś nieco to rozwinąć? :D Bo nie zrozumiałam dobrze czy tą do zabicia jest Twoja panna czy robią to wspólnie.]

    Vane

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Woach, pomysł jest świetny! Nie obędzie się bez narzekań Mary i cierpienia w środku, no ale powodzenie misji jest w końcu ważniejsze. Piszę się na to! Skoro podsunęłaś pomysł, moje zaczęcie pojawi się wkrótce. :) ]

    Mara

    OdpowiedzUsuń
  9. [Gify potrafią uzależnić, wiem coś o tym C:
    Zarys pomysłu mamy, czas przejść więc do czynów. Ze względu na typ tego naszego wątku dobrze by było, gdybyś to Ty zaczynała, przychodząc już do Shani. Wiem, jestem niewdzięczna, ale tak jakoś to pasuje, od razu będę mogła potem zareagować moją postacią i ruszyć z Twoją.
    Dasz się namówić? ]

    Shani

    OdpowiedzUsuń
  10. [Padło już na shoutboxie, ale niech będzie i tutaj, żeby było oficjalnie: cześć! :D Dziękuję za powitanie i naprawdę cieszę się, że Henryś urzekł, a przy okazji zaskoczył – szczerze, dla mnie on w każdej kreacji jest super i jakbym mogła, nawrzucałabym go jeszcze więcej do tej karty. :D
    Przechodząc jednak do ważniejszych spraw. Bzdurną KP? Chciałaś chyba powiedzieć coś zupełnie innego, bo kartę czyta się naprawdę przyjemnie i gratuluję pomysłu związanego z ukrywaniem się w rodzinie. Fakt, że nie powodzi jej się w życiu tak, jak nakazywałaby na to jej czarodziejska przeszłość, to serio fajny pomysł. :)
    W kwestii wątku możemy mieć jednak trudności, biorąc pod uwagę to, że on raczej siedzi w lesie i unika miast, ona natomiast u bliskich. Możemy ewentualnie zagiąć czasoprzestrzeń i skupić się na jakimś spotkaniu jak jeszcze uciekała z miejsca na miejsce bądź pozostać w czasie rzeczywistym i wykorzystać jakąś jej podróż. Komando mogłoby uskutecznić mały napad na bogato wyglądającą podróżniczkę, no ale... Nie wiem tylko, czy nie puściłaby go wtedy ze złości z dymem? :D]

    Argon Gayre

    OdpowiedzUsuń
  11. [Zacne Wiewióreczki lubią mocno lasy pod Novigradem, Oxenfurtem i w Velen, więc wybieraj, jak Ci się żywnie podoba. :D Jeśli chodzi o krzywdzenie i oszpecenie: łatwo nie będzie, bo w końcu to elfy, ale jakieś blizny po walce z czarodziejką ujmą na honorze nie są, zwłaszcza jak wyjdzie z niej żywy, więc też dopuszczam. I cieszę się, że pomysł Ci się spodobał! :) Po tym mogą nawiązać jakąś relację na zasadzie rozejmu i współpracy (wymiany informacji, no bo L. nie jest zadowolona ze stanu rzeczy, jaki obecnie ma miejsce w kraju, z tego co rozumiem... tak, tak, dbam mu o odpowiednie kontakty :D). Jeśli chcesz, rzecz jasna. :)]

    Argon

    OdpowiedzUsuń
  12. [Pomysł na spotkanie na szlaku jak najbardziej mi się podoba (Geralt i Jaskier bis ze zmianą płci również, w końcu sprawdzone schematy są... no, sprawdzone :D). Także zacznę, ale to najpewniej jutro, najpóźniej w sobotę, dlatego możesz śmiało wyczekiwać ode mnie komentarza! :)]

    SIGYN

    OdpowiedzUsuń
  13. [Och! Jaka piękna Sarah. <3 Cześć! Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa – Kayleigh nie pamięta matczynej miłości, więc chętnie ją pozna (co prawda, nie bardzo mam pojęcie, jakby panie na dłużej miały się spiknąć, ale przecież każdą przeszkodę można o obejść). W kwestii wątku zaś: Kay jest pod skrzydłami Argona od czternastego roku życia, więc jeśli w tym czasie (między rokiem 1269 a 1273) Loreley (śliczne imię) mogła trafić na Scoia'tael, to jest bardzo za. (; Od siebie dodam więc, że masz przepiękne gify (i w zalinkowane w karcie, jak i w Historii) plus podoba mi się lekkie nawiązanie do Yennefer, chociaż przy czarodziejce z Cidaris mam same dobre skojarzenia, w przeciwieństwie do kochanki Żerarlda. Naprawdę – bardzo ciekawa postać. (;]

    KAYLA z Małego Łęgu

    OdpowiedzUsuń
  14. [Mówiłam, że moja będzie bardziej pokrzywdzona w kwestii dzieci :D Z moich ciężkich obliczeń, wynika, że Loreley, urodziła się mniej więcej wtedy, gdy Mira kończyła edukację w Aretuzie, więc w sumie, to ona mogła przyjść po Loreley. Ale można jakoś ten fakt, z dziećmi poruszyć :> ]

    Mirabella

    OdpowiedzUsuń
  15. [Ech, też czasem tak mam – znajdę miliony zdjęć, a później płaczę, bo wszystkie są super i nie umiem żadnego wybrać. : D Tak, mamy rok 1272, pomyliłam się (chodziło mi o 1268-72). Hahaha, Kayla pewnie uciekałaby z mieczem w ręku i wyzywała ją od najgorszych, a później, jakby Loreley (swoją drogą – znałam tę legendę, dlatego tak bardzo zwróciłam na nie uwagę) w końcu wygrała, to pewnie z zachwytem przyglądałaby się temu, co czarodziejka z nią wyczyniła. : D Gorzej, jakby L. (która jest w końcu przepiękna) poderwała Argona (jestem przekonana, że ten zwróci na nią uwagę, bo lubi ładne rzeczy) – wtedy Kayla byłaby bardzo zła, obrażona i pewnie skoczyłaby z pazurkami (za to byłoby fajne tło do jakiegoś przyszłego wątku). : D Jeśli zaś nie wyjdzie tak, że L. pozna resztę komanda Scoia’tael, w którym K. przebywa, to może dziewczyna sama będzie gdzieś z oddali błagała czarodziejkę o pomoc? O to, żeby ją uratowała od elfów i niewoli? (; I odmienia się „Kayli”, plus – myślę, że chociaż małe, to Gayre ma przepierdzielone. ;]

    KAYLA z Małego Łęgu

    OdpowiedzUsuń
  16. Sigyn miała serdecznie dość samotności. Od wielu dni wędrowała przez Redanię za jedynego towarzysza mając konia, który najwidoczniej wcale jej nie lubił, ponieważ bezustannie prychał i zarzucał łbem, gdy tylko byt długo na niego spoglądała. Najchętniej pozbyłaby się wierzchowca i znalazła jakiegoś przyjaźniej nastawionego, ale nie mogła tego zrobić: najbliższe miasto, gdzie w pobliżu mogła znaleźć hodowlę, znajdowało się kilka dni drogi z jej obecnego miejsca. Gdyby zdecydowała się konia zostawić lub gdyby udało jej się go sprzedać, droga na piechotę trwałaby jeszcze dłużej. A Sigyn zależało na czasie, chociaż w teorii miała go jeszcze mnóstwo.
    Koń po raz kolejny zarżał i zarzucił łbem, co poirytowało Sigyn. Nie lubiła użerać się ze zwierzętami, a że nie miała do nich ręki wcale nie ułatwiało jej życia. Gdyby tylko jej poprzedni konik nie został zmasakrowany pazurami mantikory, gdy wykonywała zlecenie, cała podróż stałaby się o wiele przyjemniejsza i szybsza, bo tamten słuchał Sigyn i nie miał zwyczaju zatrzymywać się w najmniej spodziewanym momencie. Ale Sigyn starała się być dobrej myśli. Od samego rana jej konik, którego wykupiła od starosty przy okazji ostatniego zlecenia, jeszcze ani razu się nie zatrzymał, by zaczął wpatrywać się w kawałek ścieżki i nawet przy tym nie poruszać. Tak, musiała mieć nadzieję, że ten stan rzeczy szybko się nie zmieni.
    Wykrakała.
    Jak na zawołanie koń stanął i zaczął spokojnie machać ogonem, by odgonić od siebie jakąś natrętną muchę. Sigyn westchnęła.
    — No dalej, kobyło — powiedziała. — Nie po to cię kupiłam, żebyś mi takie numery wywijała.
    Koń nie zareagował, stał sobie spokojnie i czekał nie wiadomo na co. Sigyn wydęła usta i pochyliła nad końskim karkiem.
    — Albo się ruszysz, albo stracę cierpliwość i przestanie być miło — oznajmiła stanowczo, głupio licząc, że sam jej natarczywy wzrok wystarczy, by koń się poruszył. Przewróciła oczami i sprawnie zeskoczyła z końskiego grzbietu, w myślach błagając, by starczyło jej cierpliwości do tego upartego zwierza.
    — Jesteś najpaskudniejszą kobyłą, jaką kiedykolwiek miałam. Jeszcze nigdy nie musiałam się tak użerać z żadnym koniem. Uch, albo się ruszysz, albo w najbliższej wiosce sprzedam cię rzeźnikowi na mięso!
    Była zła. Samotność doskwierała jej na tyle mocno, że nawet rozmowa z koniem wydawała się dobrym pomysłem. I właśnie wtedy, gdy z trudem powstrzymywała przekleństwa pchające się na usta, usłyszała odgłos kroków. Ktoś najwyraźniej zmierzał szlakiem w jej stronę.
    — Głupia jestem, kobyło — powiedziała cicho. — Ale to twoja wina. Za bardzo mnie rozpraszasz.
    Poklepała konia po szyi, nie przejmując się jego parskaniem. Zamierzała poczekać na zbliżającego się wędrowca, nawet jeśli miał on stanowić dla niej zagrożenie. W końcu była wiedźminem, powinna w razie zagrożenia ujść z życiem, jak zwykle.

    SIGYN

    OdpowiedzUsuń
  17. [Hahaha płodny facet to tu widzę ewenement, ale co tam - tytuł dobry jak każdy :DD Czytałam twoją kartę i w sumie nie dziwię się, że Loreley musiała się ukrywać. W ogóle naprawdę śliczna kobieta i podziwiam twoje zaangażowanie w wybór jej sukien, które są naprawdę piękne :D
    Może wątek? Nie wiem od jak dawna Loreley ukrywa się w swojej rodzinie i udaje martwą? Myślałam o tym, żeby ona i Karden przypadkiem się gdzieś spotkali (Temeria, Cintra...), a ona szukała dziewczynek do Aretuzy? Mogliby razem spotkać się na trakcie, a później trafić do wsi nękanej bandziorami, którzy porywają miejscowe dziewczęta.
    Proste zlecenie, ale chyba oboje na tym by skorzystali. Co ty na to?

    Również życzę powodzenia na blogu i dużo wątków!]

    Karden

    OdpowiedzUsuń
  18. Czasem naprawdę lubiła przygotowania do walki, a połączone z czekaniem na wykrycie potwora, wprawiały ją w stan czegoś na kształt ekscytacji i niecierpliwości na nadchodzące myśli o walce z monstrum. Nakładanie specjalnych olejów na miecz, przygotowywanie pułapek albo chociażby picie, aby znaleźć wampira, lubiącego się w smaku krwi z alkoholem, zajmowało ją nierzadko bez reszty, znacznie urozmaicając zlecenie. W końcu ile zachodu jest w "Idź i zabij, a potem przynieść głowę". Mara nigdy nie chodziła na skróty. Lubiła pobawić się w kotka i myszkę, zwłaszcza jeśli to ona była mruczącą istotą. Tropienie, polowanie, wyczekiwanie na zbliżającą się okazję, która tylko czekała na złapanie ją w swoje ręce. A wiedźminka zawsze po nią sięgała. Im trudniejsze zlecenie, tym większa płaca i większe wytężenie mózgu. Wymyślenie idealnego planu, sekwencji ruchów, które szybko powalą potwora, nie raniąc się przy tym. A jeśli już, to się z tego wyliże. Jak kot, który zawsze spada na cztery łapy.
    Przechadzając się po mieście, nie zasłaniała twarzy. W Novigradzie każdy był chyba oswojony z faktem, że istnieją wiedźmini, nawet jeśli w pełni tego nie pochwalali. Nie musiała się ukrywać, jej kocie oczy nie wywoływały większej sensacji, czasem tylko mieszkańcy wzdrygali się, gdy patrzyła na nich swoim przeszywającym wzrokiem. Nic specjalnego, do czego by nie przywykła. Kierowała się w stronę bogatszej dzielnicy targowej, mając zamiar sprzedać pozostałości po utopcach, których niedawno się pozbyła. Doszły jej słuchy, że po okazyjnej cenie skupuje je jakiś czarownik, rozpoznawalny po długiej, ciemnej pelerynie i tak samo czarnych włosach. Powinna go znaleźć w tym tłumie.
    Nie dane jej było nawet przekroczyć bramy, oddzielającej oba targi, bo wpadł na nią pewien znajomy niziołek. Dosłownie wpadł, ściskając ją w talii i śmiejąc się pod nosem. Gdyby Mara nie była wiedźminem, już leżałaby na brudnej ziemi, a tak tylko chwilowo wytrącił ją z równowagi. Kręcąc głową z dezaprobatą, poklepała Gimmiego po plecach. Znali się nie od dziś, a niziołek nie zmienił się nawet o włos. Rudą czuprynę miał jak zawsze w nieładzie, błękitne oczy, w których iskrzyły się wesołe ogniki, patrzyły na nią ciepło, usta miał rozciągnięte w uśmiechu. Doskonale wiedziała, że tak niepozorny wygląd jest świetną przykrywką dla piekielnej inteligencji i wrodzonego sprytu. Gdy go poznawała był właścicielem paru sklepów z rzadkimi składnikami alchemicznymi, które czasem dostarczała i Mara, za zerową opłatą - po starych znajomościach, teraz pewnie szef nad szefami w tym biznesie.
    - No już Gim Gim, też się cieszę, że cię widzę. - Poklepała go znowu, następnie chwytając za ramiona i stając się go od siebie odsunąć. - Przyczepiłeś się jak jakaś pijawka... Czy ty szukasz mojej sakiewki?
    Niziołek odsunął się z uśmiechem, podrzucając woreczek w dłoni. Mara, śmiejąc się pod nosem, mu go zabrała i schowała z powrotem do kieszeni. Tak też się poznali, obrobił ją z pieniędzy, potem ona go znalazła, odbyli krótką rozmowę, a następnie poszli opić nową znajomość przy piwie. Gimmie był człowiekiem biznesu, od razu zauważył w Marze korzyści, które zmieniły się w przyjaźń.
    - Mara, moja piękna, dosłownie spadłaś mi z nieba! - Powiedział, dobitnie przy tym gestykulując. Przewróciła oczami, gdy nazwał ją piękną. Jako jeden z niewielu znał jej pełne imię i nie omieszkał z niego żartować. - Chodź, wszystko ci opowiem z najmniejszymi detalami. - Dał jej znak gestem dłoni, aby się za nim udała. Zerknął przy tym na kupiecką dzielnicę. - Poza tym, ślicznotko, Lichtveltz nie jest najbardziej opłacalnym partnerem biznesowym. - Widząc jej pytające spojrzenie, uśmiechnął się figlarnie i dodał: - Tylko zerknąłem na zawartość twojej torby, z długiego uścisku wynikają same korzyści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uświadomiona co dokładnie się stało, pytała już tylko o najdrobniejsze szczegóły, nie rozważając nawet odrzucenia prośby. Zapowiadała się zbyt ciekawie. Nie codziennie natrafia się na wilkołaka, porywającego dziewki i to nie byle jakie, a szlachcianki, na dodatek co jakiś czas rabującego sklep Gim Gima i rozgłaszającego plotki na temat falsyfikatów w jego zasobach. Niziołek normalnie by się tym nie przejął, gdyby nie był to, że owy lykan miał wysoką pozycję społeczną. Problem polegał w jego nieujawnionej tożsamości i pozycji społecznej. Wykryciem miała zająć się Mara, jednak z obietnicą wiązały się też nieprzyjemności. Wtopienie w tłum, wiązało się z ciężką suknią i brakiem mieczy na plecach.
      Gimmie zabrał wiedźminkę do swojej równie starej znajomej co ona, która miała pomóc znaleźć jej odpowiednią suknię, gdyż Mara kompletnie nie znała się na typowo "kobiecych" rzeczach. Udali się do niej od razu, chcąc jak najszybciej rozwiązać sprawę. Najlepiej przed zmrokiem, gdy sklep miał zostać znowu zrabowany, a bal odbywał się parę godzin przed północą.

      Mara

      [ Przepraszam, że tak długo zbierałam się do odpisu ;-; Możesz już założyć, że Mara i Gimmie weszli do jej kryjówki, oddaję ci też w ręce wymyślonego niziołka, który równie dobrze po wymienieniu uprzejmości wyjść :D ]

      Usuń
  19. [Hej, nie ma problemu :D Jakby co to zapraszam, jeśli zwolni się wakat na wątek :) Powodzenia z twoimi!]

    Karden

    OdpowiedzUsuń
  20. [Totalnie niech próbuje! <3 Będziemy miały piękną dramę, jak Kayleigh się dowie, że jej prawie-matka (bo z niej to w sumie bardzo zagubione dziewczę jest, które potrzebuje matczynej opieki i pewnie Loreley szybko ją do siebie przekona swoim ciepłem) przespała się z kimś, do kogo czuje coś więcej (pewnie nieco dziecinnie i naiwnie, no ale…). : D Hm, rozczesywanie włosów i zainteresowanie Kayli jest bardzo fajnym pomysłem, bo prawie-wiedźminka przecież wygląda jak chłopak. Na początku co prawda nie da się dotknąć i czmychnie, ale zakładając, że L. postawi na swoim (a przecież bankowo postawi – prawda?; można założyć, że elfi obóz jest w miejscu jakiegoś miejsca mocy, czy coś i L. postanawia, mimo ze są bandytami, przy nich zostać, no i ocziwiście piękny Henry… znaczy Argon ;d) i komando Scoia’tael ją przyjmie do siebie, to K. w końcu się przekona. Kurcze, nigdy nie pisałam takiej relacji – nie mogę się doczekać! Hm, różnie jeśli chodzi o kobiety, ale myślę, że bardziej babo-chłopy. L. bardzo wyróżniałaby się na ich tle, mimo ze jest dużo niższa. P.S. Ciągle zapominam zachwycić się Kayah i Bregovicem. <3]

    KAYLA

    OdpowiedzUsuń
  21. [Przybywam jednak rozwiać mimo wszystko wątpliwości: jeśli chodzi o mnie, L. może poznać całe komando, a nawet zostać. :D O ile, oczywiście, nie będzie mu podkopywać autorytetu! Zakładam, że nastąpi atak (już piszę!), nie do końca udany, po którym czarodziejka pokazuje swoje prawdziwe oblicze, no i dochodzi do rozmów (trochę pertraktacje, co by się nawzajem nie powyrzynać, ale żeby jedno i drugie było zadowolone), po których (jak wolisz: albo czarodziejka jest mu potrzebna, więc ją "pojmuje", albo ona z własnej woli na jakiś czas się do nich doczepia, bo niebezpiecznie) Twoja pani trafiłaby do obozu. Jak to widzisz? Pasuje? :)]

    Argon

    OdpowiedzUsuń
  22. Gdyby za młodu ktoś zapytał go o to, jak wyobraża sobie swoje życie za parędziesiąt bądź paręset lat, zdecydowanie nie powiedziałby, że widzi siebie w roli dowódcy komanda Scoia'tael. Aspirował znacznie wyżej: miał być dumnym wojownikiem Ludu Olch, który przyniósłby chwałę swojej rodzinie i na zawsze zapisałby się na kartach historii. Wtedy jednak był młody i głupi – z perspektywy czasu zmienił się jedynie pierwszy parametr – i nie znał tak naprawdę życia: nie wiedział, że ono uwielbia sobie kpić ze wszystkiego, co potrafi oddychać i nieustannie rzuca komuś kłody pod nogi. Był idealistą i wierzył w bajki – sądził, że nic złego go nie spotka, a ciężka praca wystarcza, żeby zyskać to, czego się pragnie. Myślał, że będzie kimś wielkim i każdego dnia będzie się budzić z poczuciem, że to, co robi, ma sens. Potem jednak dorósł.
    Teraz więc, mając trzysta pięćdziesiąt dwa lata, nie ma już żadnych złudzeń ani nie żyje mrzonkami – ma za to kilkunastoosobowe komando pod sobą, masę obowiązków i przekonanie, że byłoby mu lepiej, gdyby nie był pieprzonym tchórzem, bo przynajmniej mógłby ze sobą skończyć. Nie odważył się jednak na to przez niemal dwadzieścia lat życia w świecie, z którego przed wieloma laty, z powodu przepowiedni Ithlinne uciekli jego przodkowie i pewnie nigdy tego nie zrobi – nie mając więc innego wyjścia, wreszcie nauczył się funkcjonować ze świadomością, że nic nie jest tak, jak to sobie zaplanował. Cóż, bywa.
    Tak czy inaczej, godząc się wspomóc elfy Aen Siedhe, przypieczętował na zawsze swój los i już nie było od tego odwrotu – marzenia o chwale pośród Ludu Olch musiał zamienić na wątpliwą popularność pośród Wiewiórek czy wrogich im D'hoine, ale trzeba mu było przyznać, że był w tym cholernie dobry: potrafił, na przykład, w wielkim i pełnym niebezpieczeństw lesie, bezbłędnie wyłapać tętent koni i intuicyjnie wyczuć czy warto poświęcić im swoją uwagę. Właściwie nigdy się nie mylił – nie on.
    Tym więc sposobem, grupa zwiadowcza, której przewodził, obserwowała obecnie z ukrycia jadącą samotnie traktem kobietę, której postawa, jak i wierzchowce – już sam fakt, że posiadała dwa, dawał do zrozumienia, że nie jest byle kim – oraz ubranie jasno świadczyły o jej statusie społecznym. Ten zaś dobitnie wskazywał na to, że jest bardzo cenionym łupem: bogaty haft na jej plecach, torby przytroczone do konia i buty, jakimi nie pochwaliłaby się pierwsza lepsza mieszczanka, od razu podbudowały morale grupy – wszyscy zatarli z radością dłonie, domyślając się, że jeśli nie tej nocy, to na pewno w ciągu paru dni, czeka ich nowa dostawa prowiantu. Spieniężenie drogich ubrań i spenetrowanie jej bagaży miało im bowiem dostarczyć całkiem sporo towarów, które ich interesowały.
    Argon nie był jednak nowicjuszem: fakt, że kobieta podróżowała samotnie wzbudził w nim podejrzliwość, nie pozwolił się więc nikomu rzucić na nią i obrabować jej od razu – najpierw chciał mieć pewność, że nie jedzie za nią żaden ochroniarz ani że nie stanowi dla nich zagrożenia. Mógł bowiem być skurwysynem, ale nie był lekkomyślny – nie naraziłby tak wielu żyć, jeśli można było tego uniknąć. Poruszali się więc bezszelestnie za nią, stapiając się z lasem, z którym żyli w głębokiej symbiozie i nawet oddychając na tyle cicho, aby kobieta nie spostrzegła nadchodzącego zagrożenia. Z ich obserwacji – oraz ze zwiadu, który Gayre posłał w przeciwnych kierunkach – wynikało jednak, że naprawdę mieli szczęście: nikt nad nią nie czuwał.
    Nie pozostało im więc nic innego, jak ustalić plan działania i zapędzić podróżującą w zasadzkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tyle się mówi o niebezpieczeństwach czyhających na samotne niewiasty… – Argon zeskoczył z gałęzi drzewa na ziemię dosłownie kawałeczek od niej, zmuszając jej wierzchowce do gwałtownego zatrzymania się – a tu proszę… – Podniósł się z ugiętych nóg i dumnie wyprostował, a jego imponująca sylwetka wyraźnie odznaczyła się przy jej koniach. – Nie dość, że samotna, to jeszcze kusząco piękna i majętna… – Zacmokał, patrząc na nią pewnym siebie uśmiechem; nie obawiał się tego, że zostanie stratowany przez zwierzęta, z tymi bowiem zawsze miał niebywale dobry kontakt. – Och, nie radziłbym! – Dodał z szerokim uśmiechem, widząc jak się napina i wykonuje ruch dłonią; domyślał się, że zamierza się jakoś bronić, bo oni zawsze się bronili. W tej samej sekundzie powietrze przeszyło kilka strzał, które dolatując z różnych kierunków, mijały ją dosłownie o włos, wbijając się potem w pnie drzew; miały ją przestraszyć, nie zabić. – A nie mówiłem? – Zapytał retorycznie, a jego uśmiech poszerzył się, aby potem z wolna zacząć stawać się coraz bardziej mrocznym, gdy zaczął się do niej zbliżać; zza drzew zaczęły wysuwać się Wiewiórki, trzymając w dłoniach napięte łuki bądź miecze, którymi gotowe były go bronić. – W samą porę! – Zawołał, rozkoszując się swoją władzą. – Panowie, poznajcie piękną panią; pani, poznaj nowych właścicieli swojego majątku! – Dokonał entuzjastycznej prezentacji, ku uciesze swoich podwładnych. – A teraz grzecznie zejdź – ułamek sekundy później, jego ton stał się zimny i ostry – to może nie poderżniemy ci gardła – oznajmił łaskawie, a jego lewe oko, jedyne, jakie posiadał, zabłysło, ostrzegając ją przed niesubordynacją. Argon Gayre nie przywykł bowiem do tego, aby mu odmawiać; niewskazane było również wpatrywanie się w jego twarz, a w szczególności opaskę skrywającą prawą jej stronę i osłaniającą dziurę, jaką zawdzięczał parszywym D'hoine. Oj, zdecydowanie nie należało tego robić.

      [Mam nadzieję, że wszystko w porządku… :D Jeśli gdzieś pozwoliłam sobie na zbyt wielką śmiałość, to przepraszam i pisz swobodnie. ;)]

      Argon

      Usuń
  23. Przyjmowanie chorych i potrzebujących we własnej izbie, gdy nie mieli oni prawa wstępu do szpitala z powodów znanych lub mniej znanych, oraz wytwarzanie i sprzedaż mikstur i maści leczniczych nie przynosiło Shani zbyt wiele zysku. Tak to właśnie jest, jeśli niesie się pomoc tym najuboższym i najmniej szanowanym obywatelom. To jednak w połączeniu z zatrudnieniem się w dużym miejskim szpitalu pozwalało jej jakoś wiązać koniec z końcem. Szpital miał być przede wszystkim miejscem, które pozwoliłoby jej przyjrzeć się najnowszemu postępowi w dziedzinie nauk medycznych. Tutaj urzędowało wiele znanych nazwisk, a głodna wiedzy dziewczyna nie chciała poprzestać na tym, czego nauczyła ją oxenfurcka akademia. Właściwie to czas pokazywał, że uczenie się z ksiąg i praktykowanie na zdrowych nie miało zbyt wiele wspólnego z prawdziwą walką o ludzkie życie. Była młoda, a jednak miała za sobą dwa poważne konflikty zbrojne, w którym centrum znajdowała się jako ta, która zszywała, tamowała krwotoki i odcinała kończyny, nie patrząc na to, po której stronie stoi ofiara. Dla niej ofiarą był każdy, którego życie było zagrożone. Tu i teraz.
    Dyplom ukończenia studiów to dla medyka tak naprawdę początek drogi. Wiedziała, że będzie musiała nieustannie się rozwijać i douczać. Wojny z ostatnich lat znacząco wpływały na rozwój tej dziedziny nauki. Lekarze niemal przez cały czas mieli ręce pełen roboty, wciąż poszukiwali innowacyjnych rozwiązań – trwalszych i bardziej skutecznych.
    I kiedy myślała, że nic i nikt już jej nie zaskoczy, że widziała i słyszała już rzeczy najstraszliwsze, najbardziej kuriozalne, to zawsze znalazł się taki pacjent, który w piękny, letni poranek przekroczy próg szpitala (lub zostanie wniesiony) i wprawi cały personel medyczny w prawdziwe zaskoczenie.
    Siedziała teraz przy łóżku owego rzezimieszka. Chłopak z powodów bliżej nieokreślonych wskoczył w zarośla, prosto w bujne liście łopianu i tym samym powbijał sobie w skórę nieznośne rzepy. Jakby tego mało jakimś cudem stoczył się z pagórka, pogarszając tylko swoją sytuację. Jęczał właśnie z bólu, podczas gdy Shani wraz z innym lekarzem i próbowali wydobyć powbijane, nieprzyjemne owoce tej paskudnej rośliny ze skóry delikwenta. Niestety trzymały się dość mocno. Praca ta wymagała zupełnego spokoju i opanowania, o co nie było łatwo, bo przepełniony szpital aktualnie nie mógł zapewnić osobnych pomieszczeń dla pacjentów. Dookoła krążyli ludzie, a w powietrzu unosił się zapach krwi, ziołowych syropów oraz alkoholu.
    - No, chłopie, naprawdę nie wiem, co cię napadło, ale masz za swoje – mruknęła, odrzucając kolejną lepka kulkę, którą udało jej się wyciągnąć z jego skóry. To było naprawdę czasochłonne zajęcie, a pacjent był tak spanikowany, że można było odnieść wrażenie, iż podane leki przeciwbólowe w ogóle nie działały.
    Wtem do sali wbiegła jakaś kobieta, której medyczka z początku w ogóle nie zauważyła do reszty pochłonięta swoją pracą. Kolejne krzyki i niemal nakazujące prośby wywołały jednak dużo większe poruszenie. Lekarze popatrzyli po sobie, jakby chcieli znaleźć kogoś, kto zostawi to wszystko i pobiegnie z pomocą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholerni parszywcy, ślęczą na swoich krzesełeczkach i zszywają zachlane niedojdy i węszą za niesamowitymi przypadkami, zamiast ruszyć tą swoją piękną rzyć i wyjść naprzeciw nowemu życiu. Odłożyła szczypce i zerknęła na swojego partnera. Szybko ściągnęła brudny fartuch i wrzuciła go do miedzianej michy stojącej na podłodze przy łóżku poszkodowanego. Skinęła głową na przybyszkę i umyła dłonie w lodowatej wodzie.
      - Prowadź zatem – zwróciła się do niej, nakładając swoją skórzaną torbę z potrzebnym sprzętem. Poradzą sobie bez niej. Lekarze w tym szpitalu dzielili się na dwa typy: jedni chcieli się rozwijać, uczyć i nieść pomoc za wszelką cenę, a inni to karierowicze, dla których poród nie był żadnym ciekawym przypadkiem. Na szczęście uczyła się od tych pierwszych.
      Czy powinna uspokoić ją i zapewnić, że wszystko będzie dobrze? Zawsze chciała być tą, która to mówi, ale życie już dawno udowodniło jej, że zwyczajnie nie warto. Każdy człowiek jest inny i każde schorzenie, choć zbliżone do poprzednich, nabiera nowych, indywidualnych właściwości. To tyczyło się również odbierania porodów. Ludzie patrzyli czasami zbyt lekceważąco, a przecież i to mogło się wiązać z prawdziwym zagrożeniem.

      Shani

      Usuń
  24. [Czyli... jak dobrze rozumiem L. i K. spotykają się w początku 1269 roku, mroźną zimą? (: Ustalmy najpierw, czy zaczynamy od początku relacji naszych pań, czy w pierwszym wątku postawimy na coś, co dzieje się dalej – docieranie się, albo już nawiązania nici porozumienia, albo nawet wytworzenie się tej pięknej więzi, jak matki z córką. : D I no wiesz... L. tak zostawi samą K.? :<]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  25. [Łopaie, nie... Kayla jest jak ranne, dzikie zwierzę, więc szybko to się nie oswoi. Pewnie, jako pierwsze też nie zagada, ale na pewno obserwuje, a Loreley to spostrzeże swoim magicznym zmysłem. Wydaje mi się więc, że bardziej logiczne będzie, jeśli zaczniesz – ale jeśli to problem, mogę to zrobić. (:]

    K.

    OdpowiedzUsuń
  26. Gim Gim prowadził Marę przed labirynt zakrętów, zaułków i targów, czasem nawet zmieniając drogę, bo po prostuczuł, że ktoś za nimi podąża, tłumacząc się "złym patrzeniem z oczu" czy choćby noszeniem kaptura, skrywającego lico. Tak jak oni, a nie robili przecież nic nielegalnego. Wiedźminka po piątym westchnięciu i uspokajaniu niziołka przestała już liczyć. Miała oczy dookoła głowy, ale nikt z przechodniów nie wydawał jej się podejrzany na tyle, aby przyprzeć go do muru i jak zawsze grzecznie zapytać o powód podążania za nimi. Gimmi jednak wymuszał zmianę drogi, w celu zgubienia "ogona" i ponownemu wstąpieniu na odpowiednią ścieżkę, aż w końcu stanęli przed drzwiami do niewyróżniającego się niczym kupieckiego budynku. Wchodząc, niziołek zamienił parę słów z mężczyzną, który skinięciem głowy potwierdził obecność owej przyjaciółki rudowłosego. Idąc drogą dedukcji musiała być tu w tajemnicy lub nieleganie, inaczej nie zmienialiby ścieżki tyle razy. Mara zmarszczyła brwi, idąc tuż za swoim znajomkiem. Z należytą uwagą wodziła wzrokiem po całym wnętrzu, rejestrując wszystkie detale. Odór win, przyszykowane pakunki, kosze pełne jedzenia. Zwykli kupcy.
    W salonie zauważyła wygodne fotele, płomienie ognia tańczące w kominku i przedmioty poustawiane na szafkach. Przytulne i jednocześnie praktyczne mieszkanie. Mara oparła się o ścianę, zakładając ręce na piersi i posyłając Gimmiemu pytające spojrzenie. Zbył ją machnięciem ręki. No tak, cierpliwość. Jeszcze nie wyćwiczyła jej na tyle, aby powstrzymać się od przechodzenia z nogi na nogę, któremu towarzyszyły parokrotne teatralne westchnięcia. Potem usłyszała kroki, które skupiły na chwilę jej uwagę. Ktoś stąpał lekko, coś sunęło po podłodze, potem doszło niemal niezauważalne skrzypienie schodów. Schodziła z górnego piętra, musiała tu tymczasowo mieszkać. Odstępy między krokami były równomierne, niemal wyćwiczone. Arystokratka.
    - Wysokie progi jak na ciebie, Gimmie. - Rzuciła z zadziornym uśmiechem, patrząc na niego kątem oka. Był bystry, domyślił się o co jej chodzi. Znał ją też zbyt długo.
    - Też mogłabyś mieć przyjaciół wśród arystokratów, gdybyś nie zabijała ich na zlecenie.
    Mara uśmiechnęła się pod nosem. Mogłaby. Ale z jej "manierami", obyczajami, odzwyczajeniem od sukni i zwykłe nie rozumienie potrzeb tej bandy dostojników, nie chciała zawierać takich znajomości, oni z resztą też.
    Gdy tylko wyczekiwana postać zjawiła się w pokoju, Mara bez ceregieli zlustrowała ją wzrokiem. Nie myliła się. Arystokratka w niebieskiej sukni z umyślnie ułożonymi blond włosami, dodatkowo przyozdobiona w perły. Brakowało tylko reszty świty, aby zamienić proste mieszkanie kupca w towarzyskie przyjęcie. Zmarszczyła brwi, jeszcze raz przesuwając po niej wzrokiem. W jej jasnych oczach wiedźminka nie zauważyła żadnych emocji, a z ust wypływał zwykły potok grzecznościowych formułek. Mimowolnie Marze nasunęło się pytanie, co taka niewiasta robi w tym domu, zamiast wynająć własne mieszkanie. Sądząc po okazałym stroju, pieniędzy jej nie brakowało. Przekrzywiła lekko głowę. Blondwłosa wyglądała na zwykłą, a na dodatek pustą szlachciankę, ale mogło to być mylne wrażenie. Coś musiało chować się za tymi niewinnymi, błękitnymi oczami.
    Gimmie uśmiechnął się na widok kobiety, nie musząc nawet specjalnie stawać na palcach. Oboje byli niżsi od wiedźminki. Arystokratka o jakieś piętnaście centymetrów, niziołek o wiele więcej.
    - Postoję - mruknęła, gdy kobieta wskazała im wygodne fotele. Stąd miała o wiele lepszy widok i zwiększenie szybkości reakcji. Ściana wydawała jej się równie miękka co mebel. - Mara z Ellander - ciemnowłosa skinęła jej głową, zdobywając się na miarę sympatyczny uśmiech. Nie było to zbyt godne powitanie, ale na lepsze nie było czasu. Objaśnianiem sytuacji zajął się niziołek, któremu nie mogła odmówić daru przekonywania i dyplomacji. Ważył słowa, a jednocześnie opowiedział wszystko z dokładnymi szczegółami, wliczając w to plan działania na balu. Pominął tylko pełne przedstawienie swojej przyjaciółki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Co za entuzjazm. - Uniosła brwi, ignorując próby uciszania przez Gim Gima. - Nie każdy ekscytuje się tak na wieść o lykanie, którego tożsamości jeszcze nie znamy. Może okazać się nawet twoim przyjacielem. - Oderwała się od ściany, wolnym krokiem podchodząc do blondynki. Patrzyła na nią z góry, bez żadnych zahamowań wbijając w nią kocie oczy, ciekawa czy odwróci wzrok. - Załatwiamy sprawę po wiedźmińsku. Będzie krew, trup i dużo zamieszania. - Powoli przedstawiła fakty. Kobieta miała pomóc jej się wtopić w tłum. Niewiadome było czy nie zaczęła już sobie u niej grabić. Z tyłu można było usłyszeć niemal wymuszające koniec jej wywodu, wypowiedziane imię wiedźminki. - Normalna osoba wycofałaby się na same słowo o wilkołaku, mając trochę rozsądku w głowie. Pozwolę sobie wysunąć wniosek, że nie jesteś nikim normalnym, Loreley. Zwykłą arystokratką, która chce po prostu pójść na przyjęcie. Czego zatem chcesz. Przygody? Tajemnicy? Zagadki do rozwikłania? Wiedz, że wiąże się to z ryzykiem, które w moim przypadku jest jedną z zalet bycia wiedźminem, a dla ciebie może skończyć się śmiercią.
      Cofnęła się o krok, stojąc zdecydowanie zbyt blisko, czekając na jej reakcję. Nadal będzie im pomagać z uśmiechem na twarzy? A może uświadomiona niebezpieczeństwa zrezygnuje? Zostawała też opcja pomocy ze względu na ich wspólnego przyjaciela - Gim Gima i jego firmy, która była najbardziej zagrożona.

      Mara

      [ Mam nadzieję, że Mara nie zniechęci Loreley do pomocy :) ]

      Usuń
  27. Obserwacja była niebywale istotnym punktem w wiedźmińskim polowaniu. Czasem długie przyglądanie się swojemu zleceniu było w cenie na tyle, że można było poznać zwyczaje i rytm dnia danego stworzenia – bo nawet monstra pokoniunkcyjne miały swoje rytuały – i łatwiej je wyeliminować. Nie wszystkie, rzecz jasna: takie zgnilce, utopce czy inne trupojady stawiały bardziej na rzucanie się w nieporadnych, nieco dziecięcych i histerycznych ruchach na ofiarę, z tym że ich znaczną przewagą nad wściekłym dzieckiem, któremu każe się umyć zęby, była wielka siła – dość dziwna, wziąwszy pod uwagę, że były to właściwie chodzące, rozpadające i niebywale cuchnące trupy – ale również warto było poznać rytm ich dnia. Były jednak mało zwinne, a więc pokonanie całej grupy było znacznie łatwiejsze, niż na przykład walka sam na sam z leszym, czy biesem, a nawet z gryfem, który posiadał zalążki inteligencji, a na dodatek był przy tym diablo silny. W obu przypadkach obserwacja jednak doskonale się sprawdzała – oczywiście przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności, takich jak maskowanie się wizualnie, jak i zapachowo, a także skorzystanie z treningu uspokajającego oddech, aby nie wydawać najmniejszego szmeru. Podstawą zaś udanej obserwacji była cierpliwość i wytrzymałość.
    Czasem zdarzało się, że podglądanie życia potwora – najgorzej, jeśli miał dobry wzrok, węch i słuch, bo to oznaczało trwanie godzinami, czy nawet dniami w jednej pozycji w zasadzie – zajmowało dużo czasu. Kayla jednak, święcie przekonana, że ta wypacykowana czarownica – jak burczała pod nosem na nową towarzyszkę komanda Scioa’tael, zazdroszcząc jej dosłownie w s z y s t k i e g o – nie ma wytrawnego wzorku, węchu ani słuchu, niespecjalnie przywiązywała uwagę do wypełnienia wszystkich zasad dobrej obserwacji. Jej naiwność nie wynikała z głupoty, czy lekceważenia kobiety – nie po tym, co zaprezentowała podczas mało przemyślanego ataku, który zasadziło na nią komando Wiewiórek, pod dowództwem Argona, największego szpiczasto-uchego sukinsyna na świecie – a po prostu z braku świadomości, kim tak naprawdę są i co potrafią czarodziejki, bo nigdy dotychczas, żadnej nie spotkała. Pewnie dlatego, że jej życie polegało głównie na przemieszczaniu się niepokojonymi i niebezpiecznymi duktami: najpierw uciekała z Sodden aż pod Hirundum, do Małego Łęgu, później podróżowała objętymi wojenną pożogą duktami, bowiem tam Joël, jej wiedźmiński opiekun mógł znaleźć szansę na łatwy zarobek, a o pewnego czasu zostały jej tylko nieprzebyte bory, nieposiadające żadnych ścieżek.
    Miasta były więc dla niej czymś zupełnie nieznanym, chociaż słyszała o nich i widziała ryciny Oxenfurtu, Mariboru i Novigradu. Nigdy nawet jednak nie znalazła się na tyle blisko, aby chociaż móc popatrzeć na zabudowę – jej świat zawsze zamykał się do konia, z którego notorycznie spadała, dwóch mieczy i zleceń na potwory. Uznawszy, w związku z tym – bardzo niesłusznie – Loreley za coś egzotycznego, ale niegroźnego, pewna swojej kryjówki – niezbyt zmyślnej zresztą – uważnie przyglądała się temu, co robi kobieta. Podziwiała zwinne ruchy jej zgrabnych palców, to z jaką misterną dokładnością zajmuje się swoimi lśniącymi włosami, wyjmując błyszczące ozdóbki – których zazdrościła, ale jednocześnie uznawała za całkowicie zbędne – a nawet cichutko westchnęła oczarowana, kiedy zaczęła śpiewać – nie miała może idealnego głosu, ale chyba właśnie dlatego tak bardzo spodobał się Kayleigh: był ludzki, a przy tym przyjemny ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, a nie lodowato perfekcyjny, jak ten elfi, którego musiała przez ostatnie miesiące wysłuchiwać podczas wieczerzy; z których dostawała ledwie ochłapy. Uderzyło w nią, że chciałaby tak wyglądać – chciałaby przestać obserwować, a stać się obserwowaną; szczerze jednak wątpiła, aby udało jej się być tak urodziwą, jak nowa towarzyszka Scoia’tael.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiała się również, przy bezczelnym wpatrywaniu się w Loreley, co też kryje się w tej jej jasnej, pięknej głowie – potrafiła docenić pewne rzeczy, jako przedstawicielka tej rozsądniejszej płci – i jak wielką trzeba być idiotką, aby przystać z własnej woli do oddziału elfich buntowników, kryjących się w wilgotnym, ciemnym i gęstym lesie bez najmniejszych wygód. Nie dane jej jednak było poświęcić na to zbyt dużo czasu, bowiem nagle – ku wielkiemu zaskoczeni Kayli – kobieta wstała i znalazła się przy niej. Młoda wojowniczka boleśnie obiła sobie zadek, wykładając się na ziemi, po czym poderwała się gwałtownie – nieco się popisując – z butnym wyrazem twarzy, który szybko zbladł: po raz pierwszy była z czarodziejką sam na sam i to tak blisko, a ta z małej odległości ta wyglądała jeszcze bardziej zachwycająco. Niemalże w tym samym momencie poczuła coś dotychczas nieznanego: wstyd. Umknęła szmaragdowymi oczami, próbując ukryć czerwień na piegowatych policzkach i nerwowo wyciągnąć gałązki, liście i igliwie ze skołtunionych, płowych loczków, związanych niedbale na karku wstążką, aż w końcu, jeszcze bardziej zażenowana, schowała brudne dłonie, z brudem pod paznokciami, za plecy. Zacisnęła usta w wąską linię i poszurała skórzanym buciorem, rumieniąc się jeszcze bardziej.
      — Mam nosić warkoczyki i koraliki? – Zapytała, przyjmując postawę ofensywną i zwracając się bez należytego szacunku, mimo że sama gotowa była ganić swoją kompaniję za złe traktowanie gościa. Nie umiała przyjmować kompletów, a w sztuce retoryki oraz kontaktów międzyludzkich również leżała odłogiem. Dumnie poprawiła zielony kubrak ochronny i uniosła twarz, wcale nie chcąc być niemiłą dla rozmówczyni; po prostu tak było bezpieczniej. Wściekłość przy tym niemiłosiernie ją rozsadzała: była pod urokiem Loreley i jej oczu, które przypominały letnie niebo, przez co traciła nad sobą kontrolę, czego nienawidziła. – Wżdy to dla mieszczuńskich bab jest – dodała i cofnęła się pół kroku; aura promieniująca od czarodziejki przytłaczała ją. – A ja ani nie mieszczunka, ani nie dama, ja jestem wiedźminką… no prawie. – Dodała jeszcze bardziej zmieszana. – W czasie walki mam się włosami frasować? – Zakpiła, zadzierając wyzywająco podbródek. – Tedy nie tylko kudły, a i głowę utracić mogę – wyjaśniła, siląc się na ostry i wściekły ton głosu, ale uśmiech kobiety sprawił, że i jej kąciki ust zadrgały; nie mogła się również powstrzymać, aby nie rozdziawić budzi na widok misternych haftów na kubraczku swojej rozmówczyni, ledwo powstrzymując się od dotknięcia ornamentów.

      zaskoczona, udająca buntowniczkę KAYLA, która w końcu zacznie ładnie mówić, bo Loreley ją nauczy (<3) i naprawdę jest tylko zagubioną dziewczynką i bardzo przeprasza za jakość kijowego odpisu – obiecuje się, wraz z autorką!, poprawić się

      Usuń
  28. Nie musiała się nawet obracać, aby wiedzieć, że Gim Gim w duchu przeklina zbytnią śmiałość Mary, na co dzień dość przydatną, przy zawieraniu kontaktów całkowicie zbędą. Wiedziała, że niziołek chciałby pamiętać dzień, w którym ciemnowłosa była nieśmiała czy choćby ktoś swoimi słowami sprawił, żeby zaniemówiła lub zarumieniła się. Rzecz całkowicie niemożliwa, ale może owy ktoś kiedyś tego dokona. Obie też były mu potrzebne, a wszelka zawiść utrudniała współpracę. Nie miała pojęcia skąd znał blondynkę, ale musiał to być szmat czasu, żeby wskoczyć na półkę zaufanych osób Gimmiego. Zmora doskonale słyszała jego zgrzytanie zębami, westchnięcia z irytacji i zaciskanie założonych na piersi dłoni w pięści. W końcu to od tej "współpracy" zależał los jego firmy. Czegoś, na co pracował całe życie. Po licznych upadkach, gdy każdy mieszał go z błotem, podnosił się dwa razy silniejszy. Ale nie sam. Czy w tym wypadku mogła zostawić go samemu sobie w przemokniętej ziemi? Czy mogła zaprzepaścić to wszystko przez swoją opinię? Westchnęła cicho, godząc się ze swoimi odczuciami, które zwykle utrudniały jej pracę.
    Zawsze starała się dokładnie przeanalizować swojego rozmówcę. Po wyglądzie, po gestach, po oczach. Rozgryźć jego umysł, spić tajemnicę, a potem zostawić go, niczym puste, w większości przypadków przeciętne opakowanie, z poznaną zawartością. Nawet jeśli z początku ją intryguje, czasem nawet zachęca do dokładnego przeanalizowania, to w ludziach nie ma nic ciekawego. I raczej nie wyjdzie z tego przekonania. Wszyscy tacy sami. Zwykłe kopie, o innym opakowaniu, chcące tego samego. Ile to już się nasłuchała, że każdy chłop chciałby być bogaty, każdy mieszczanin mieć własny zakład, a każdy szlachcic prawdziwą miłość. Jak wiadomo zdarzały się wyjątki, ale trafić na takich, to jak szukać igły w stogu siana w całkowitej ciemności i przy czyhających w sianie potworach. Z czarownikami, wiedźminami, elfami i innymi stworzeniami robiło się nieco bardziej skomplikowanie, a zarazem ciekawiej. Rozgryzanie ich szło znacznie dłużej, a Mara nigdy nie narzekała na nudę.
    Słuchała jej słów, unosząc brew w górę i obserwując ją swoimi kocimi oczami.
    - W Novigradzie szukać przyjaciół nie radzę. Tu każdego łączą ze sobą tylko interesy, które tak samo szybko dzielą i wywołują chaos. - Wzruszyła ramionami. Blondynka nie była ufna albo przebywała tu zbyt krótko. Mara nie dowierzała, że nie zawitała na jakiekolwiek spotkanie towarzyskie i nie pochichotała w towarzystwie innych szlachcianek. Na wzmiankę o krwi tylko wywróciła oczami z delikatnym uśmieszkiem. - Chyba podczas kobiecych dni. - Dodała nieco ciszej, nie chcąc już drażnić Gimmiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiała nieco schylić głowę, aby spojrzeć kobiecie prosto w oczy. Nie cofnęła się, nie przysunęła, po prostu stała, bacznie obserwując szlachciankę. Wcześniej nie podeszła bliżej, niż uważało się za naruszenie czyjejś przestrzeni lub zbyt namiętny gest. A teraz jasnowłosa zrobiła to bez najmniejszego wahania. Prawie weszła na jej stopy. Mara dostrzegła napięcie mięśni, ale nijak zareagowała. Wymierzy jej siarczysty policzek? Tą drobną rączką? Chyba w snach. Znowu zrobiła coś, czego się po niej nie spodziewała, a właściwie nie spodziewała się tego po nikim, nawet po owym ktosiu, o którym wszyscy tak namiętnie wspominają, a jego celem życiowym miałoby być ujarzmienie charakteru Zmory. Delikatnie przyłożyła jej dłoń do policzka. Ostatnim razem, gdy jakiś zauroczony w niej mieszczanin to zrobił, zagroziła, że odgryzie mu rękę. Teraz tylko zamrugała parę razy, starając się zorientować w zwodniczych zamiarach kobiety, stojąc przy tym jak słup soli. Była zbyt zaskoczona, więc tylko wpatrywała się w jej błękitne oczy. Dostrzegła w nich przebiegłość, wiedzę, inteligencję i radosne płomyki. Mara zmrużyła nieco powieki. Kim ty jesteś, Loreley? Pozbyła się osłupienia, a na jej twarzy zawitał nieco bezczelny uśmiech. - Kiedyś tak. Niektórzy w wygodnym łożu, aksamitną pościelą i służbą dookoła, a inni z przyozdobionym czerwonym uśmiechem gardłem. Od ciebie zależy, co wybierzesz. - Nie spuszczała z niej wzroku, nawet gdy się od niej odsunęła i podeszła do rudowłosego.
      Skinęła głową niziołkowi z uśmiechem, mówiącym "Spokojna głowa, wszystko mam pod kontrolą". Raczej nie był z tego zadowolony, bo otaksował kobiety wątpliwym spojrzeniem i wyszedł z budynku pełny zmartwień.
      - Balię? - rzuciła, unosząc brwi. - Myślałam, że wybieramy tylko sukienkę - dodała, ściągając skórzane rękawice i wkładając je do kieszeni. Teraz zaczną się prawdziwe cierpienia. Dobieranie koloru, kroju, układanie jej czarnych włosów i uzupełnianie tego wszystkiego świecącymi ozdobami. W kreacji, jaką miała na sobie Loreley, o wiele ciężej byłoby zabić wilkołaka niż w wygodnych spodniach. - To pełne imię. - Rzuciła krótko, nie mając zamiaru się nad tym rozwodzić. Odpowiednie czy niewłaściwe, reagowała na nie i to się liczyło. Posłusznie szła za jasnowłosą, szybkim spojrzeniem rozglądając się w łaźni. Bardziej przypominała zwyczajny salon aniżeli pokój do prywatności i mycia się. Przeszła parę kroków, odpinając skórzany pasek z pochwą na miecze i z ostrzami w środku, następnie odkładając je pod ścianę, dość blisko balii. Odwróciła się do Loreley, słysząc jej słowa.
      - Ach, nie ma to jak z najmniejszą dokładnością poznać Wiedźmina. - Mruknęła pod nosem, nie wydając większych protestów. Ściągała poszczególne partie lekkiej, czarnej zbroi, finalnie zostając tylko w luźnej bawełnianej bluzce i majtkach. Założyła ręce na piersi, licząc, że Loreley nieco uszanuje jej prywatność, ale półka, na której usiadła, zapowiadała coś wręcz przeciwnego. - Naciesz się widokiem. - Powiedziała ze śmiałym uśmiechem, zrzucając z siebie warstwę ubrań i zostając jedynie w samym medalionie. Nie mogła pochwalić się wspaniałym ciałem, mimo że była smukła i dość wysoka. Blizny na plecach nie należały do dużych, ale małe w dużej ilości były łatwo zauważalne. Na lewym ramieniu miała ślad po szponach gryfa, jednego z jej pierwszych potworów, a na brzuchu, tuż nad pępkiem, dzięki idealnemu zszyciu, niemal niezauważalne cięcie po mieczu.

      Usuń
    2. - Daj wiarę, że chcę stąd wyjść jak najszybciej. - Odparła, siedząc już w gorącej wodzie, myjąc głowę, a następnie całe ciało. Nawet nie wiedziała, że miała na sobie tyle niedomytej krwi, bo woda przybrała mętny czerwony kolor. Po utopcach, ghulach, a nawet ludziach zostawał na niej jakiś ślad. Mocniej zaczęła szorować swoje ciało, starając się wszystko domyć. Dość szybko uwinęła się z dalszą kąpielą, wkrótce stawiając stopy na zimnej posadzce i szukając wzrokiem ręcznika. - Znalazłaś już coś dla mnie, Loreley? - Zapytała, owijając się w ręcznik. Podeszła do jasnowłosej, a woda nadal kapała z jej czarnych włosów, mocząc posadzkę.

      Mara, którą coraz bardziej intryguje Loreley i przeprasza za tak długi odpis, który ledwo co posunął akcję do przodu

      Usuń
  29. [Dziękuję za powitanie. Od czasu do czasu pojawić się musi. Zresztą od jakiegoś czasu chciałam stworzyć taką postać. Rzeczywiście dzielą ze sobą zainteresowania i można by tutaj coś wymyślić, ale oczywiście rozumiem. W każdym razie zapraszam, gdyby coś się zmieniło.]

    Severlinus

    OdpowiedzUsuń
  30. [Pozwoliłam sobie trochę skrócić odpisy, aby było więcej akcji i interakcji – mam nadzieję, że nie masz mi za złe. (;]

    — Głupie bajania, rodem z tych waszych klechd – odparła zadziornie i pogardliwie Kayleigh, na historyjkę opowiedzianą przez Loreley, mrużąc szmaragdowe oczy, czerwieniejąc jeszcze mocniej na twarzy, bo nie lubiła, kiedy nie przyjmowano do wiadomości jej tłumaczeń. Ponadto, denerwowało ją, że kobieta nawet ją upominając, brzmi tak pięknie, jak podmuch zefirku niosący śpiew słowika; ona miała głos krzykliwy i szorstki, chociaż sama go tak modulowała, aby być usłyszaną wśród elfiego rozgardiaszu w obozie. – Ściąć? – Zapytała po chwili mierzenia się na spojrzenia z rozmówczynią. – Dlaczego miałabym je ściąć? Żeby brali mnie za chłopca? – Zakpiła, jeszcze bardziej się denerwując i chociaż chciała odwarknąć coś niemiłego, to jakoś nie potrafiła: coś w czarodziejce powstrzymywało ją od bycia tak do końca prostą i chamską.
    Zmierzyła ją uważnie wzorkiem. Nie był to może najlepszy pomysł, bowiem Kay ogarnęła jeszcze większa zazdrość i zachwyt, nad tym jak kobieta się prezentowała, ale przynajmniej udało jej się dojść do jednego wniosku; jak wtedy sądziła: całkowicie słusznego. Loreley nie wiedziała, co znaczy prawdziwa wojna, bo była z b y t kobieca, a wojna nie miała w sobie nic z kobiety. Velen zaś, gdzie obie wylądowały – jednak zdawałoby się zrodzona do tego, aby żyć w takich warunkach, a druga wyrwana z całkowicie innej opowieści – było istną mekką obrazów rozpaczy – samosądów, pożóg i przemarszów wojsk ze wszystkich stron Królestw Północy i Południa – na które w końcu robi się obojętnym. Ignoruje się smród spalenizny chałup i ciał, odór rozkładających się tkanek ludzkich i zwierzęcych, odgłos płaczu dogorywających wśród błota i resztek rodziców dzieci, czy lamentu kobiet, które straciły ukochanych, nie widzi się w końcu obdartych ze skóry dziewic, wcześniej masowo zgwałconych ani drzew wisielców, które sukcesywnie zżerane były przez wrony i trupojady. To była więc wojenna codzienność – wojna wytwarzała codzienność nie tylko żołnierzy, ale także, i przede wszystkim, cywili.
    Ona natomiast to rozumiała, bo była dzieckiem czasu pogardy, ochrzczonym w ogniu wojny, wśród jej muzyki, która się stała muzyką jej istnienia: tupotu żołnierskich butów i ocierania się poruszanych podczas równego marszu napierśników, świstu strzał i włóczni, szczęku mieczy niosących walczącym przeznaczenie i huku balist oraz katapult. Każde więc odstępstwo od żałosności życia było dla niej niczym prezent na urodziny. Wiedziała więc, co się dzieje z kobietami na wojnach, z matkami, żonami, młodymi dziewuszkami, które lubią gryźć swoje warkocze – bo wojny nie miały w sobie n i c z kobiety. Sama długo nie godziła się na porównywanie do wiejskich dziewcząt, bo uznawała się za wojownika – tamtej nocy i ją okrucieństwo wojny dopadło, a ta piękna czarodziejka nie nosiła śladów nawet liźnięcia przez jakąkolwiek bitwę: zdawało się, że śpiewa o bohaterach i wielkich potyczkach, a nie wie, o czym, nie wie, dlaczego… Loreley nie mogła więc rozumieć – przynajmniej w mniemaniu Kayli – że kiedy wojna wytwarza codzienność potrzeba czegokolwiek, aby się od tego odciąć. I właśnie to było podłożem nagłej agresji, która pojawiła się w ciele młodziutkiej Wiewióreczki, a którą z trudem pohamowała; to bowiem równałoby się z tym, że wyznałaby o sobie prawdę, a zwierzać się czarodziejce nie chciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie ucz ojca dzieci robić – odparła więc niemiło, ale niewyraźnie, nie wytrzymując wzroku błękitnych oczu. Na złość więc zignorowała jej słowa o jakiejś obietnicy i prychnęła niczym rozjuszona kotka na zaproszenie, aby przysiadła się na obok. Nie znaczyło to, że nie słuchała, ale oczywiście: nie dała po sobie poznać, że jest zainteresowana; a była bardzo, bo kobieta opowiadała pięknie. W końcu zaś burknęła, szurając niepewnie nogami: – Ja nie mam co komu obiecywać – wzruszyła ramionami, zgrywając obojętność i wpatrując się z niekrytym zachwytem w przepięknymi grzebień, który dzierżyła w zgrabnej i zadbane dłoni Loreley. – Nie potrzebuję ufryzowania – zaperzyła się, krzyżując ręce na piersiach, rozwiniętych znacznie bardziej niż u innych dziewcząt w jej wieku. – Nynie trwa wojna, składanie obietnic jest najmniej ważne… tudzież zabawy z włosami – stwierdziła, wkładając w swoje spojrzenie jak najwięcej chłodu, ile w sobie nosiła. – No ale co dumna baba… kobieta, wybaczenie – zadrwiła, dygając nieładnie i niechlujnie – z dworu może o tym wiedzieć, co? – Kpiła, prostując się dumnie. – Włosów nie zetnę, ale robić z siebie papugi też zamiaru dawać nie mam – stwierdziła z przekonaniem, wyzywająco zadzierając brodę. – Zresztą… poniszczone mam kudły – dodała nagle, chwytając loczek między brudne palce.

      oczarowana KAYLA, która nigdy się do tego nie przyzna i chętnie przyjmie pomoc Loreley w kwestii ułożenia włosów, jak i Argona

      [Hm, gdybyś chciała jakieś ustalenia, albo masz pomysł, co dalej począć w trójkącie Loreley-Argon-Kayla, to zostawaiem moje gg: 7765869 lub mejla: smerfowa.krolowa@gmail.com ;]

      Usuń
  31. Słynął z tego, że posiadał niebywały instynkt, który nigdy go nie zawodził, bo tak faktycznie było: jak długo dowodził komandem Scoia'tael, tak długo nie zdarzyło mu się podjąć nieroztropnej, mającej fatalne skutki dla podlegających mu Wiewiórek skutki. Jemu to po prostu przychodziło z łatwością, choć nie sprawiało, że był przy tym próżny i pyszny. Dumny – owszem, do granic możliwości, ale nie pyszny.
    Ten jednak przypadek był przypadkiem szczególnym: samotna kobieta podróżująca leśnym traktem budziła przecież całą masę podejrzliwości i niedowierzania, a jednak, mimo długich obserwacji i licznych podjętych prób odnalezienia jej kompanów, którzy mogliby przeszkodzić Scoia'tael w akcji, wydawało się, że faktycznie nikogo z nią nie ma. Jak zaś się miała sytuacja, wszyscy widzieli: była to osoba bogata, mająca całkiem sporo bagażów ze sobą i przez to wyjątkowo cenna dla złaknionych nowych towarów Wiewiórek. Tak właściwie więc nie było niczego, do czego Argon mógłby się przyczepić: żadnych powodów, dla których miałby zrezygnować z tego ataku. Żadnych, w związku z czym tego nie zrobił.
    Zagrał więc tak, jak to robił zawsze: okazał swoją wyższość, zaskakując ofiarę, którą wkrótce jego podwładni osaczyli z każdej strony i dalej powinno pójść już z górki. Na to się zresztą zanosiło, kiedy kobieta uniosła dłoń do gardła w charakterystycznym geście czy później, kiedy piszczała, w chwili, w której on się do niej zbliżał. Naprawdę: Gayre przerabiał ten scenariusz tyle razy, że mógłby przysiąc, że nic nie może pójść nie tak. Już wiedział, że za moment ona zejdzie z konia i faktycznie – zrobiła to, a potem ukryła zgodnie z jego przewidywaniami twarz w dłoniach, przechodząc załamanie. Czekał już tylko na błaganie.
    — Zdrajcy? – Powtórzył z rozbawieniem. – Ależ droga pani, nieładnie tak mówić o innych. Czym żeśmy pani podpali? Czym zasłużyliśmy sobie na takie miano? – Rozłożył bezradnie ręce. – Jesteśmy tylko grupą walecznych obywateli, którzy potrzebują odrobiny wsparcia od pięknej pani. Czyżby to była zbrodnia? – Zapytał z błyskiem w jednym oku, nie mając pojęcia, że ta drobna, niepozorna kobieta w tej samej chwili gra z nim tak, jak on grał z nią: robi wszystko, aby rzucić na niego zaklęcie, zanim się spostrzeże. – Co do chole… – Zmarszczył jednak brwi, widząc że coś jest nie tak, ale nawet nie zdążył dokończyć zdania, nim rozbłysło silne światło, po którym przez dłuższą chwilę nie było już nic: nic, oprócz bólu i paraliżującego wszystkie mięśnie, dziwnego odrętwienia oraz narastającej w nim furii, która miała wystarczająco dużo czasu, żeby ogarnąć całe jego ciało, nim to stało się znów możliwe do użytku. – Suka – zaklął, dodając jeszcze parę siarczystych epitetów. – Opatrzyć rannych! – Zaordynował zaraz potem, bo po krótkim sprawdzeniu, co i jak, okazało się, że kilku jego podwładnych ucierpiało na tym wydarzeniu. – Cholerna wiedźma – warknął ogromnie podminowany, zwołując swoich ludzi. – Macie ją okrążyć. Nie obchodzi mnie jak długo będziecie za nią biec, chcę, żeby nie miała już szans na ucieczkę. Nie może ciskać magią w nieskończoność, do cholery! – Zawołał, rozdzielając obowiązki, a potem… cóż, potem ruszył w pogoń za kobietą, która go upokorzyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęśliwie, to nie było aż tak trudne: biegnąca czarodziejka nie przewidziała bowiem, że kiedy podpala las, pozostawia mimo wszystko po sobie ślad, sugerujący w którą stronę się udała – postawienie w ogniu całej jego powierzchni, niechybnie by ją wykończyło, tak przynajmniej konkludował Argon. To on więc porwał się biegiem tuż jej śladem, niepomny tego, że wokół niego las płonie: znał go, niczym własną kieszeń, wiedział więc, jak korzystać z jego dobrodziejstw, unikając bezpośredniego zagrożenia. Z dużym opóźnieniem więc i po kilkunastu dobrych minutach, ale jednak, zdołał dogonić czarownicę – tak ją postrzegał, biorąc pod uwagę ból promieniujący z jego boku – która zaczęła majaczyć mu w niedalekim oddaleniu. Wtedy ściągnął z pleców łuk i posłał kilka celnych strzał w powietrze tuż przy niej, w nadziei, że ją to rozproszy. Sekundę później jeden z jego podwładnych wybiegł znienacka z lasu obok i wbiegł w nią, przewracając ją i uziemiając na krótką chwilę – na tyle długą, aby Argon zdążył do nich dotrzeć.
      — Biedna, pokrzywdzona dama w opałach, tak? – Zadrwił, podchodząc do niej tym razem z mieczem trzymanym silnie w dłoni. – Jak nas nazwałaś, pani? – Zastanowił się. – Zdrajcy? – Powtórzył. – Że niby… udawaliśmy kogoś, kim nie jesteśmy? – Zasugerował szyderczo, ewidentnie nawiązując do tego, jak udawała, że jest zwykłą kobietą. – Zdaje się, że jest nas tutaj więcej, niż początkowo myśleliśmy… Jak się karze zdrajczynie w tym kraju? – Zapytał zaraz potem swoich kompanów. – Śmiercią czy rozczłonkowaniem? – Zaczął się głośno zastanawiać, posyłając jej ostre spojrzenie. – A może pani ma jakiś pomysł? – Zainteresował się, a sytuacja w jakiej się znaleźli, nie była ciekawa. W każdej chwili mogła wyszeptać zaklęcie, od którego oni zniknęliby z powierzchni tego świata, ale przy tym sama by umarła: Scoia'tael zdążyłoby bowiem wypuścić strzały z napiętych łuków, jakie na nią skierowało. Tym razem bez chwili zastanowienia.

      Argon

      Usuń
  32. [Hej! Nawet nie wiesz jak ucieszył mnie twój komentarz :D Pewnie róbmy tak jak mówisz, a dezerterzy z armii brzmią jeszcze bardziej fajowo. Najlepiej, żeby byli jeszcze większymi gburami niż się widzi w karczmach :D Spoko! To od czego chcesz zacząć? Od traktu już czy może od postawienia browara Kardenowi, by go wynająć? :D
    I jeśli nie lubi piesków to Loreley ma przechlapane haha]

    Karden

    OdpowiedzUsuń