piątek, 19 lutego 2016

Zadarty nos


Shani • młoda medyczka • Novigrad
HistoriaPunktySpojrzenia

„Shani. Dziecko cuchnących miejskich zaułków, które trafiło na oxenfurcki uniwerek dzięki własnej żądzy wiedzy i dzięki niewyobrażalnym wyrzeczeniom opłacających czesne rodziców. Żaczek. Frant. Wesoły urwis. Co umie? Nawlekać igły? Nakładać opaski uciskowe? Trzymać haki? Ha, pytanie brzmi: kiedy ruda studenteczka zemdleje, puści haki i runie nosem w otwarty brzuch operowanego?”*
___________________________________________
* - A.Sapkowski: Pani Jeziora.

14 komentarzy:

  1. [Dobry wieczór! Miło widzieć kolejną postać na blogu, w dodatku kanoniczną i z takim ładnym zdjęciem. c: Jestem pewna, że te dwa punkty w czarnym rynku nieco pomagają Shani w życiu. Życzę dobrej zabawy na blogu i powodzenia!]

    Ynys

    OdpowiedzUsuń
  2. [No i witam pierwszego kanona! Zawsze mam problem z ich prowadzeniem, ale może dlatego, że zwyczajnie nie potrafię się wczuć w gotową postać... Medyków potrzeba zawsze i wszędzie. Panią ze zdjęć kojarzę, ale pewnie przewinęła mi się na innym blogu :) Hej i miłego prowadzenia postaci + owocnego pobytu!]

    Vane

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witamy panią doktor! Czasy mamy niespokojne, więc nie chcę nic mówić, ale Shani ani się nie wyśpi, ani nie będzie miała okazji powiedzieć, że się nudzi ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dziękuję i również witam! Mam szczerą nadzieję, że zaraz będzie miała pełne ręce roboty. W końcu póki co kręci się tu całkiem spora gromadka wiedźminów - wciąż się rozrastająca c: ]

      Usuń
  4. [Dzień dobry i dziękuję za powitanie! Mam nadzieję, że już niedługo nasze grono mocno się powiększy i pojawią się jeszcze jakieś postaci kanoniczne. Za to Shani od zawsze bardzo mi się podobała, dlatego cieszę się, że zdecydowałaś się ją przejąć.
    Tak, myślę że Sigyn w poszukiwaniu pracy mogłaby zwędrować do Novigradu i wspomóc Shani w potrzebie. Może w zamian za to Shani doradzi jej, gdzie w Novigradzie można kupić konia za niezbyt wygórowaną cenę? :)]

    SIGYN

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Shani, Shani, ty urwisie. Postać zdecydowanie należy do moich ulubieńców i fajnie, że ją przejęłaś. Jestem ciekawa czy ktoś weźmie Geralta, no to będzie się wtedy działo xD Co ty na to, żeby Marę wepchnąć gdzieś do jakiejś kolejki u Shani? :) ]

    Mara

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Oj tam, oj tam, Heban to przeżyje. Pewnie nie raz, gdy Mara mówiła "Heban, skradamy się jak koty", to mroził ją spojrzeniem. Powinien przywyknąć. Chyba że Mara znajdzie sobie taki koci autobus jak w Mój Przyjaciel Totoro, to będzie zgarniać do niego Wiedźminów po drodze. xDD
    Aww, dziękuję <3 Kobieta jest ta sama, po prostu inne zdjęcie, nieco przerobione, bo zmieniłam jej ubranie #miszczpainta. Ach ten pamiętny widelec, zawsze będzie kojarzył się z Arielką xd
    O, to ja wybieram noc i rezerwuję godzinę 02:31 dnia 21.04.1272 roku. Mam nadzieję, że nie będę czekać pół roku na wizytę. Co ty na to, aby Mara dość solidnie się połamała przy walce z jakimś super potężnym potworem, który nieco przewyższał jej umiejętności, ale koniec końców by go zabiła. Shani robiąc jakiś obchód znalazłaby ją nieprzytomną, wykrwawiającą się na jakiejś polanie, a obok niej leżącego potwora. Załóżmy, że połamałby jej nogę, którą Shani profesjonalnie by złożyła albo rękę. W każdym razie Mara byłaby trochę uziemiona u rudowłosej medyczki i miałyby czas, aby zawiązać jakąś relację. Możemy zacząć od tego albo od razu przeskoczyć w czasie i zrobić im jakąś przygodę czy coś. Hm, nic nie na razie nie wpada do głowy. Może ty coś masz? ]

    Panna z widelcem

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ja generalnie też nie przepadam za czarodziejkami, ale lubię wyzwania c: Nie chwal gifów bo mam ich jeszcze tonę i pewnie będę gdzieś w notkach nimi spamowała.

    A co do dzieci, wyobrażam sobie że wszystko zaczyna się od tego, że Loreley wpada jak burza do szpitala i woła medyka, bo trza poród odebrać u jaśniepani jakiejś tam. Oczywiście kieca i tak dalej ubabrana w błocie od biegu przez mokre uliczki, ale dajemy, choć w sumie szkoda. No i potem L. może pomóc Shani. Tak to widzę, a co dokładnie, to zobaczymy.]

    Loreley

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Cieszę się, że tak wyszło xd Chłop na pewno nie odmówi pomocy rudej ślicznotce, pewnie będzie liczył na darmowe wizyty :D Okay, w takim razie czekam na zaczęcie <3 ]

    Mara

    OdpowiedzUsuń
  9. Czasem dziękowała losowi za nie uzbrojenie pająków w skrzydła, chociaż bardziej adekwatne byłoby wyrażenie, że mniej klęła na ich widok, bo wyrazy podzięki z ust Mary wychodziły w wyjątkowych sytuacjach - wymuszone przy pomocy miecza na gardle i brakiem szans ma ucieczkę lub jako honorowa, wyjątkowa, nieodziewana nagroda za uratowanie jej rzyci. Ci, którzy ją znali, jak i Ci, którzy dopiero poznawali, za pierwszym rzutem oka na spowitą w czerń kobietę z dwoma mieczami na plecach i medalionem z głową kota, wiedzieli, że nie zdarzało się to zbyt często. Nawet, jeśli była do tego idealna sposobność, wszystko zależało od jej nastroju, a ten był stały niczym lód wystawiony na słońce. Zwykli lordowie, ba!, mieszczanie, chłopi i inni jegomościowie mieli wyznaczone jakiekolwiek moralne zasady, a jak wiadomo Mara prawie pod każdym względem się z nich wyłamywała. Stosowała własne normy, nie wpisując się ni do ludzi, ni do wiedźminów z innych szkół, jedyne pochwały na jej zachowanie mogła zdobyć u własnych znajomków po fachu. Innych kotów, skrytobójców czy szpiegów. Każdy rozumiał pobudki współbratymców, rozgryzali myśli reszty, zdobywając informacje, którymi niekiedy łatwiej było zabić niż naostrzonym toporem. Lub przeżyć, przechylić szalę zwycięstwa na właściwą stronę. Łatwiej stać w cieniu niż wychodzić na słońce i się sparzyć. Honor honorem, ale nie oszukujmy się. W tych czasach nie było bohaterów, były tylko ofiary i łowcy, goniący się w niekończącym pościgu. Były Zmory i śpiący ludzie, którzy ginęli wbrew tym wszystkim kodeksom. Ze względu na etykiety, nie do pomyślenia też było nie podziękowanie za ratunek, a po choćby wpadnięciu na siebie powiedzenie typowego dla Mary "Mierz swe kroki albo następnym razem wlecisz do studni i skręcisz kark" z wymuszonym uśmiechem. Nie bez powodu Wiedźmini nie pojawiali się zbyt często na uroczystościach, a jak już to nie muszą recytować z głowy tych wszystkich bzdetnych powinności. Nawet jeśli robiła za szpiega, to umiejętność owijania sobie ludzi wokół palca i sprytne wydobywanie z ich informacji opanowała niemal doskonale. A jednak wbrew temu wszystkiemu co uważała, sama pchała się do miasta kultury i oświaty. Miasta niemal nienaruszalnego, otoczonego wysokimi murami, skrywającymi bogate sklepy, wykształconych mieszkańców i inne wyedukowane rzeczy. Czemu? Chyba za bardzo zaczynało jej brakować tłocznego miasta po tygodniach spędzonych w Velen.
    Siedziała przy jednym ze stolików i upijając piwo z kufla, obserwowała całą rozbrykaną hałastrę i starała się cokolwiek wyłapać z tego gwaru. Grajkowie skocznie grali, a niektórzy tańcowali przed podwyższeniem, robiącym za scenę. Mara patrzyła na nich z uśmiechając się półgębkiem, nieco wyśmiewając ich niezdarne ruchy. Z górnego piętra dochodziły zbulwersowane krzyki, grających o duże stawki w gwinta mieszczuchów. Odetchnęła z ulgą, wygodnie opierając się o oparcie i wyciągając nogi przed siebie, napawając się chwilowym nieróbstwem. W tak prymitywnej karczmie pod ,,Świńskim Łbem", swawole były codziennością, a po długiej podróży spędzonej w siodle Hebana nawet zaczęło jej się to podobać. Duszkiem dopiła zawartość kufla, odłożyła miecze na widoku i wmieszała się pomiędzy pospólstwo. Wnet zaczęła podrygiwać w rytm muzyki, klaszcząc w dłonie i przymrużając kocie oczy, chcąc zachować dyskretność. Jednak wyprzedzająca ją własna reputacja połączona z właściwymi informacjami sprawiła, że drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanęło paru redańskich żołnierzy. Szybko wyłapali ją w tłumie, podchodząc do niej powolnym krokiem. Mara rzuciła spojrzenie ku swoim mieczom, szybko do nich doskakując i wyciągając jeden przed siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zmoro z Darkmont - zaczął. Muzyka natychmiast ucichła, a niektórzy z tańczących odsunęli się od niej w przestrachu. Dowódca rozwinął pergamin i donośnym głosem zaczął czytać słowa. - Mamy zaszczyt poinformować cię o dostępnym zleceniu, które musi być bez zwłoki wykonane i zostało specjalnie przetrzymane dla Wiedźmina z dużym doświadczeniem. Mianowicie potwór o ośmiu nogach, pancerzu nie do przebicia dla zwykłego miecza, który porusza się z nienaturalną szybkością, zatrzymuje transport dóbr z reszty państw. Liczymy, że rozwiążesz problem, a nagrodzimy cię sowitą nagrodą. Podpisano, naczelny Minister do Spraw Upiorów, Bezpieczeństwa i Znajdywania Zwłok.
      Mara zmarszczyła brwi. Nie pamiętała, aby Novigrad kiedykolwiek miał owego ministra.
      - Czy to jedna z tych propozycji nie do odrzucenia? - rzuciła, nadal trzymając wyciągnięty miecz przed siebie, a drugi wkładając do pochwy. Dowódca skinął głową, na co Mara mruknęła coś pod nosem. Sama mogła zerwać ogłoszenie z tablicy. Dopiero co przyjechała, a już znalazło się pewnie ze sto problemów, które mógł rozwiązać jedynie Wiedźmin, takie jak "Czyja jest jajko, skoro moja kura urodziła je na podwórzu sąsiada?". Westchnęła, wkładając Śmiech do pochwy i rozciągając usta w szerokim uśmiechu. - Zatem pogadajmy o nagrodzie, panowie.
      Małymi pajączkami nie zawracała sobie głowy, trochę połażą, może ugryzą - nic groźnego; ale gdy stanęła przed Engardią, tym kurewskim, trującym insektoidem, mierzącym około trzy metry, a na dodatek wtapiającym się w tło, w grę wchodziło większe obrzydzenie i cięższa walka niż strzepnięcie paskudztwa z ramienia. Trzymając srebrne ostrze w dłoni, cięła potwora, co jakiś czas robiąc uniki i piruety. Jak zawsze obrała pewną taktykę - skruszenie pancerza i wbicie miecza prosto w serce potwora. Wydaje się całkiem proste, prawda? A jednak monstrum miało pancerz tak solidny, że niemal nieprzebijany. Zagryzła zęby, unikając kolejnego ciosu kolcem jadowym, zachodząc ją od tyłu i tam atakując. Musiała zapędzić ją w kozi róg, co na polanie było dość ciężką sprawą albo poucinać wszystkie osiem nóg. Przeturlała się na drugą stronę, ocierając pot z czoła i kolejny raz atakując. Teraz były to znajome sekwencje. Parę szybkich ataków na raz, a potem jeden mocniejszy w jedną z nieodsłoniętych części potwora. Wydał okrzyk pełen bólu, który przywołał uśmiech na twarz Mary. Engardia stała się agresywniejsza, a jej ruchy bardziej nieprzemyślane, ale za to niebezpieczniejsze. Zaraza, chłopi nie żartowali z tą szybkością. Doprawiona adrenaliną, błyskawicznie zaszła Marę od tyłu, uderzając ją całym ciałem i korzystając z wytrącenia z równowagi, zaczęła na nią nachodzić, niemal deptać. Mara zaklęła pod nosem, starając się wydostać spod cielska potwora. Nadaremne były jej próby. Potwór w końcu natrafił na jej nogę, a Wiedźminka wydała z siebie okrzyk bólu, słysząc gruchotanie kości. Ochraniając rękoma głowę, niezdarnie robiąc znak Aksji, dzięki któremu potwór nieco złagodniał, a następnie sięgając po miecz i wbijając go w brzuch potwora, nieosłonięty pancerzem. Ruchy monstrum stawały się wolniejsze, a ciężar ciała opadł na jej miecz. Zdążyła go wyciągnąć i włożyć do pochwy. Zaczęła czołgać się ku szczękoczułkom, wydając przy tym masę jęków. Uniosła nieco głowę Engardii, starając się spod niej wyjść, ale obraz coraz bardziej się rozmazywał. Zacisnęła zęby, kontynuując wychodzenie. Udało jej się. W połowie, ale jej czarne włosy były dość zauważalne na tle zielonej trawy. Już miała zacząć wołać pomocy, gdy pochłonęła ją ciemność.

      Usuń
    2. Delikatnie uchyliła powieki, z początku widząc tylko oślepiające światło. Zamrugała parę razy, a widoczność powoli nabierała barw, kształtów i ostrości. Inne zmysły też zaczęły się uaktywniać. Poczuła pod sobą miękki materac, a na sobie puchatą kołdrę. Wzięła głęboki wdech świeżego, nocnego powietrza. Podniosła się delikatnie, podciągając pierzynę po czubek brody. Przez okno wpadało światło księżyca, a obok łóżka dodatkowo stały dwie zapalone świece. Przespała parę godzin. Rozejrzała się po pokoju, przypominającym bardziej skarbnicę wiedzy, wnioskując po regałach z książkami, niż zwykłą sypialnię. Przejechała językiem po wargach, wyczuwając jakąś maź. Zatem ktoś znał się na zielarstwie. Doświadczona osoba. Mara zmusiła się do siadu, opierając się plecami o ramę łóżka. Dostrzegła swoją zbroję i miecze na stole. Czystą. Bez krwi potwora, jego trującego jadu i innych zbytecznych paskudztw. Odsłoniła trochę pościeli, aby sprawdzić nogę. Usztywniona, nie prezentowała się aż tak koszmarnie. Wyliże się z tego. Gwałtownie uniosła głowę, słysząc jakieś dźwięki.
      - Jest tu kto? - Rzuciła, zaczesując ciemne włosy do tyłu i wytężając zmysły. Starała się zlokalizować swojego wybawcę lub potencjalnego wroga. Czas pokaże.

      Mara

      [Rozpisuję się tak tylko przy zaczęciach, naprawdę! Przyznam się, że nie wiedziałam co począć z Shani, bo kto wie co robiła przez te parę godzin? Założyłam, że po prostu wyszła z pokoju, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. :) ]

      Usuń
  10. Potknęła się na bruku, omal wywracając się tuż pod końskie kopyta. Cudem złapała równowagę, zakasując fałdy złotej sukni wyżej, zdecydowanie pokazując zbyt dużo nóg. W tej chwili to nie było ważne. Przyciągała wzrok ludzi, śpiesząc się i rozpychając bladymi rękoma pomiędzy ciżbą. Przemykała pomiędzy zaskoczonymi ludźmi niczym błyskawica. Bogaci ludzie rzadko sami przychodzili do szpitala, wzywając medyka przez służbę. Wiedziała, że będzie szybsza niż jakikolwiek posłaniec. Tym nikt nie schodził z drogi, jej już tak, coś było w jej oczach, oczach brzyduli, magicznych oczach. Rozdarła haftowany rękaw o wystający gwóźdź. Muślinowa spódnica z mieniącymi się kryształkami, ułożonymi we wzór splecionych gałęzi pobrudziła się błotem. To nic.
    Jeszcze jeden zakręt. Nogi bolą. Oddech przyśpiesza. Straciłaś kondycję, Loreley, mruknęła do siebie w myślach, omal nie przewracając jakiegoś krasnoluda na swojej drodze.
    - Serdecznie przepraszam – odpowiedziała z uśmiechem w biegu, jakby próbując przekonać samą siebie, że mężczyzna się nie obraził. Na jej policzkach pojawiły się brzydkie czerwone rumieńce, a kosmyki jasnych loków przykleiły do czoła.
    Niczym chmura złotego kurzu w lecie, wpadła zasapana do szpitala.
    - Medyka! Medyka! – krzyknęła, choć z jej płuc ledwie wyrwało się sapnięcie. Gardło zduszone zmęczeniem nie dało jej wykrztusić z siebie słowa. Oparła się o najbliższą futrynę, składając się w pół, zamiatając włosami podłogę. Wzięła głęboki wdech.
    - Lady… lady… Vivianne… rodzi… - Daleka kuzynka hierarchy i władcy Novigardu w końcu, dzięki łaskawości bogów, zaszła w ciążę i chuchano na nią i dmuchano. Słowa Loreley nie były zbyt dobrą nowiną, kobieta miała jeszcze miesiąc do terminu, ale widać dziecku nudziło się tak samo jak matce. Kobieta niemal codziennie wysyłała zaproszenia do bogatych dam, aby przychodziły do niej na spotkanie towarzyskie, co sprowadzało się do wymieniania się plotkami. Nawet Loreley na nie przychodziła, głównie dla tego, że mogła zaprezentować swoją garderobę.
    Wielką wadą czarodziejki była próżność, ale również dobrze robiła jako przykrywka dziewczyny, która stara się złapać w ostatnim momencie męża. O niej też krążyły plotki, bo jak to, stać daleką kuzynką, piąta woda po grochówce, na takie kreacje? Sama wywołała kilka skandali, aby upewnić elitę Novigardu, że stroje pochodzą od jej kochanków, a nie z wielu kont w bakach i oszustw popełnionych dzięki magii.
    Lady Vivianne zapraszała Loreley również dlatego, że ta zwykła przynosić jakiś skromny podarek, maleńką buteleczkę perfum, jedwabne wstążki czy jedwabne pończochy i ładnie śpiewała, gdy skończyły się tematy do rozmowy.
    - Potrzeba medyka – dodała zasapana czarodziejka. Tak dbano o ciężarną kobietę, a nikt nie pomyślał, aby zatrudnić medyka na stałe. Może dlatego, że byłoby zbyt kosztowne trzymać go stale na miejscu? Loreley nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale bieganie aż do szpitala uznawała za wielce niepraktyczne. Przynajmniej ludzie się rozchodzili na widok złotych szat. Cieszyła się, że włożyła właśnie ten kolor, a nie ciemną zieleń, jak zamierzała w pierwszej chwili.
    - NATYCHMIAST – wrzasnęła, gdy porządnie złapała oddech, mimo ściskającego jej talię gorsetu, eksponującego dekolt w nierzeczywisty sposób. Miała w poważaniu chorych i cierpiących. Potrzebowała medyka na już i oczekiwała, że ktoś się ruszy i jej pomoże. Już dawno zgubiła pokorę, ale to było chyba domeną czarodziejek. Nie kajać się i wymagać.
    Na szczęście Loreley miała jeszcze miękką stronę, która okazywała dobroć. Tylko nie w chwili, gdy konsekwencje opieszałości mogłyby być bardzo bolesne.

    Loreley z Cidaris

    OdpowiedzUsuń
  11. [Mam zarezerwowane specjalne miejsce w moim blogowym sercu dla ludzi, którzy wyłapują takie rzeczy. Przyznam się bez bicia, że punkty poprawiałam tak z siedemnaście razy, bo zawsze mi się cyferki nie zgadzały, więc gdy już się udało, zostawiłam je w spokoju i zabrałam się za historię. A jednak oto dowód, że powinno się jednak sprawdzać pewne kwestie ponownie, tak dla pewności i własnego spokoju.
    I hej, pomoc medyka przyda się zawsze! Ale może niekoniecznie on będzie tym poranionym nieszczęśnikiem? Zaatakowany przez niedźwiedzia nieudolny myśliwy zobowiązał się zapłacić Holdenowi całą sakiewkę złota, jeśli sprowadzi do niego Shani, znajomą medyczkę, ale będzie musiał zrobić to podstępem, bo ostatnio mężczyzna zwyzywał po pijaku rudowłosą pannę i gdyby się dowiedziała, że to on potrzebuje pomocy, raczej nie byłaby chętna. Także Holden ją nieładnie oszuka udając, że prowadzi do człowieka, który się nie przedstawił, bo akurat będzie potrzebował tych pieniędzy, co Ty na to?]

    Holden

    OdpowiedzUsuń